Droga Polski do niepodległości
11 listopada 1918 r. w wagonie kolejowym w podparyskim Compiègne cesarskie Niemcy poprosiły o pokój, co kładło kres pierwszej wojnie światowej. W Polsce Józef Piłsudski przejął zwierzchnictwo nad polskim wojskiem, którego jeszcze nie było. Zrobił to z poręki Rady Regencyjnej, utożsamianej powszechnie z niemieckim okupantem. Polska formowała się w wielkim chaosie. Na początku miał panować ogromny entuzjazm. Czy powszechny? Na pewno nie. Kiedy Legiony Piłsudskiego wkraczały do kolejnych podradomskich wsi, chłopi witali je grabiami i kosami. Paradoks tych wypadków i cel "kosz na sztorc stawianych" był absolutny a Piłsudski nie mógł wyjść z zadziwienia. Do momentu, aż ksiądz proboszcz mu nie wytłumaczył, że pod zaborem austriackim było im dobrze, a i pod rosyjskim tutejsi chłopi sobie nie krzywdują. A z tej Polski to tylko kłopot, kłótnie i zawierucha. Tłumaczenia, że wolna ojczyzna będzie sprawiedliwa, że szybko się ją zorganizuje i że nikt nie śmie dbać o partyjne interesy, skoro najważniejszy i jedyny będzie interes RP nie przekonały mieszkańców. Zresztą nie tak znowu niesłusznie. Podobne mrzonki o wolnej Polsce szybko rozwiała proza.
Żyliśmy w baśni
Gdy gazety napisały, że Piłsudski, uwolniony z Magdeburga, przyjechał do Warszawy, Maria Dąbrowska zanotowała w Dziennikach: „Żyjemy w baśni, w najprzecudniejszej baśni”. Jak twierdzili poeci i prości ludzie, niepodległość czuło się już w powietrzu. Powszechnie uważano, że wymarzona Polska, odzyskana po 123 latach zaborczego jarzma, będzie krajem wspaniałym, utkanym z marzeń. Ale ta sama Maria Dąbrowska już 17 listopada zanotowała: „Swoją drogą charakterystyczne jest, że Piłsudski póty miał bezwzględne zaufanie, póki siedział w Magdeburgu. Gdy tylko zjawił się i palcem ruszył, ludzie, którzy poddali mu się bez zastrzeżeń, są już przeciwko niemu”. Po I wojnie światowej ojczyzna była zrujnowana, a jej granice nie były jeszcze ustalone.
Polecany artykuł:
W różnych jej miejscach, jeszcze przed umoszczeniem się Piłsudskiego w Warszawie, zdołały się utworzyć silne władze z dużymi ambicjami. 19 października 1918 r. w Cieszynie powstała Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego – zalążek polskiej władzy pod przewodnictwem księdza Józefa Londzina. Był to pierwszy formalny rząd na ziemiach przyszłej II Rzeczpospolitej. 28 października w Krakowie utworzono Polską Komisję Likwidacyjną. Powołali ją polscy posłowie do parlamentu austriackiego. Dwa dni później przejęła władzę w Galicji, aby likwidować stosunki państwowo-prawne łączące ją z Austro-Węgrami. 11 listopada 1918 r. w Poznaniu ujawniła się Rada Ludowa, działająca od 1916 r. jako jako nielegalny Komitet Międzypartyjny. Walki o Lwów, chodzące w chwale przez długie lata historii, z „Orlętami Lwowskimi” w szeregach polskich obrońców miasta, miały także mroczną kartę. Między 22 a 24 listopada 1918 r., w czasie kiedy wojska ukraińskie zostały wyparte za rogatki, rozgorzał pogrom ludności żydowskiej Lwowa, wywołany przez polskich żołnierzy. Do pogromu ochoczo przystąpili cywile. Zginęło wtedy 150 Żydów, w tym nastolatków i dzieci. 7000 ofiar przemocy, kradzieże i dewastacje, spalona synagoga, zrujnowane domy: również w takich okolicznościach rodziła się wolna Polska.
Wracając do Warszawy 9 listopada, na dzień przed przybyciem Józefa Piłsudskiego, pogłoski o abdykacji cesarza i wybuchu rewolucji w Niemczech spowodowały, że peowiacy (Polska Organizacja Wojskowa) podjęli próbę rozbrojenia oddziałów niemieckich. Gdyby nie porozumienie Piłsudskiego z niemiecką Radą Żołnierską, przedwczesna akcja zakończyłaby się masakrą Polaków. Wielu zresztą zginęło, zastrzelonych z broni, którą mieli odebrać. Kiedy przyszło do formowania władzy, rozdawania funkcji i dystynkcji, zaczęły się spory, kłótnie, pyskówki i mordobicia. Nie było w tym wiele szacunku dla świeżo odzyskanej niepodległości i nie czuło się jej wagi. Była jednak i ta wzruszająca i podniosła strona niepodległości.
11 listopada 1918 r. Jarosław Iwaszkiewicz notował w Rypinie: „Zaczęły do nas dochodzić dziwaczne i nieprawdopodobne wieści. Młody syn i córka aptekarzy wybiegali wciąż na miasto i powracali z meldunkami, coraz bardziej przejmującymi i zadziwiającymi. Niemcy składali broń wyrostkom. (…) Po południu na ratuszu powiewała biało-czerwona flaga”. I dalej: „Wszyscy wówczas, od pisarzy do zwykłych robotników, czuli nadzwyczajność chwili oraz że w chwili tej coś trzeba zrobić. Owe cele rzecz jasna najbardziej precyzyjnie klarowały się w stolicy.
Szczery entuzjazm
Komendant Piłsudski przyjechał do niej w listopadzie 1918 r., co wywołało w mieście szczery entuzjazm, a pod balkonem, na którym się pokazał, wiwaty. Pośród „Nie rzucim ziemi” i „Boże coś Polskę”, słychać było serie z karabinów. To bronili się rozbrajani przez cywilów Niemcy. Student Leopold Marschak był naocznym świadkiem tych wydarzeń: „Rozbrajanie okupantów ogarnęło teren całego śródmieścia, a rozlegająca się tu i ówdzie gęsta strzelanina, świadczyła o tym, że Niemcy stawiają jeszcze opór. Alejami Jerozolimskimi jechał tramwaj z literą M oznaczającą, że jest tylko dla wojska, czyli „nur für Deutsche”. Przy zbiegu z Bracką drogę zatarasował pochód złożony z młodzieży, niosącej polski sztandar. W tramwaju siedziało czterech żołnierzy. Z pochodu padło wezwanie, aby zdjęli czapki. Trzech usłuchało, ale czwarty błyskawicznie zerwał z ramienia karabin i oddał do tłumu serię strzałów. Pierwszą śmiertelną ofiarą w dniu 11 listopada 1918 roku w Warszawie był idący w pochodzie czeladnik fryzjerski Majchrzak”.
Na zegarze dziejowym
Komendant Piłsudski, przyszły Marszałek, wspominał organizowanie polskich władz w stolicy krytycznie: „Rzeczą, która się w tej epoce rzuca od razu w oczy, jest słabość wyrażająca się w niemożności powiedzenia tego, czego się chce. Na zegarze dziejowym bije godzina Polski, a wszyscy chwytają się półpowiedzeń, półdecyzji” - zauważał z goryczą. W tyglu, z którego miała się wyłonić struktura władzy, ścierały się przeciwstawne interesy, nikt nie odkrywał kart, nie było wiadomo kto kogo na bank popiera, a kto pod kim kopie dołki. Piłsudski ubolewał, że „rządem jest Komisja Likwidacyjna, rządem jest Volksrat poznański, rządem jest nierządząca Rada Regencyjna, która rządzenie w nocy komuś innemu oddaje, są nim i efemerydy, które jak rząd lubelski występują i w kilka dni konają”. Sytuacja Piłsudskiego po powrocie z Magdeburga wcale nie była silna. Szybko przestał nieść go ku celom entuzjazm tłumu. Tłum ów zamienił się w hurmę petentów, liczących na więcej, niż mogli dostać. Komendant nie miał pojęcia kto z kim w Warszawie rozgrywa polityczne interesy, komu można ufać. Kogo miał pod ręką, cholerował. Uwolniona od zaborców Polska miała wtedy jego zaciętą twarz. Kiedy zapewniano Piłsudskiego, że Rydz-Śmigły, piastujący w rządzie lubelskim tekę ministra wojny jest lojalny, cedził przez zęby: „To wam się tylko tak zdaje”. Wkrótce podsumował członków tego rządu i samego Rydza: „Wam kury szczać prowadzić, a nie politykę robić”.
Syndrom spiskowca
Zofia Nałkowska długo nie mogła wybaczyć Komendantowi, że przyjął władzę z rąk skompromitowanej Rady Regencyjnej, zamiast od ludu: „Na tę chwilę postulat jedności narodowej, w ten sposób salwowany, jest znikomy wobec wagi, jaką miałoby dla ościennego socjalizmu zapanowanie Piłsudskiego, jako jednak socjalisty, na drodze przewrotu, a nie legalnego przejęcia władzy”. Już w pierwszym okresie odradzania się wolnej Polski dawały o sobie znać ugrupowania skrajnie nacjonalistyczne. Eligiusz Niewiadomski, człowiek, który za niespełna cztery lata miał na schodach Zachęty zastrzelić prezydenta Narutowicza, planował zamach na samego Piłsudskiego. Tylko dlatego, że ten na premiera powołał Jędrzeja Moraczewskiego - z krwi i kości socjalistę. Codziennie pod balkonem pałacu Kronenberga, w którym pracował Naczelnik, rozwrzeszczana czereda „młodzieży patriotycznej”, jak nazwał ją w zapiskach, skandowała: „Precz z Daszyńskim! Na szubienicę!”. Zresztą i Daszyńskiemu Piłsudski nie ufał. Długoletni spiskowiec wszędzie węszył spiski...