Hubert Biskupski: Porozmawiamy sobie o transformacji energetycznej na poziomie unijnym i w kontekście wojny w Ukrainie. Przygotowaliście Państwo w Instytucie dwa dość interesujące raporty, w tym jeden poświęcony zielonej transformacji w cieniu wojny. Czy wojna w Ukrainie przyspieszy proces transformacji energetycznej, czy może wręcz przeciwnie – opóźni go?
Magdalena Maj: To bardzo trudne pytanie. Odpowiedź jest wielowątkowa i wielopłaszczyznowa. W naszym raporcie próbowaliśmy opracować kilka scenariuszy dotyczących tego, jak na poziomie unijnym mogłaby przebiegać transformacja. Możemy mieć zatem albo szybkie przyspieszenie realizacji założeń dotyczących odnawialnych źródeł energii, albo chwilowy powrót do węgla. Możemy mieć także przejściowe oparcie się energetyki na węglu, ale docelowe zwiększanie udziału OZE bądź kompletne porzucenie polityki klimatycznej.
Co wydaje się chyba najmniej prawdopodobne, na tym etapie prac.
Tak, najmniej prawdopodobne i takie, które by niekorzystnie wpłynęło na spójność Wspólnoty. Podobnie jak scenariusz skrajnie przesunięty w drugą stronę, to znaczy szybka transformacja, szybkie wdrażanie inwestycji w technologie niskoemisyjne, bo z tym się wiążą wysokie koszty i konflikty wewnątrz Wspólnoty. Nie każde państwo członkowskie byłoby gotowe zgodzić się na tak znaczne przyspieszenie transformacji. Widzimy to po regulacjach unijnych, w propozycjach Komisji – chociażby plan REPowerEU, który zwiększa cele unijne, np. cel OZE na 2030 r. z 32 do 45 proc. To oznacza znaczny wzrost, bo w 2020 r. udział OZE wynosił 22 proc., a 10 lat później – 45 proc. Wszystko ze względu na to, że powinniśmy odcinać się od surowców kopalnych z Rosji. Z jednej strony chodzi zatem o odcięcie Rosji od dochodów ze sprzedaży tych paliw, ale z drugiej strony, żeby uzyskać niezależność.
W 2020 r. z Rosji pochodziło 44 proc. węgla, 45 proc. gazu ziemnego i 25 proc. ropy naftowej, które były importowane do Unii Europejskiej. W dokumencie „Fit for 55”, w tej wizji transformacji energetycznej, mocno podkreślano m.in. to, że gaz miał być paliwem przejściowym. Po agresji rosyjskiej i przy gwałtownym wzroście cen nośników energii ten plan został zmieniony. Co to może oznaczać dla polskiej gospodarki? Jak będzie wyglądała transformacja polskiej energetyki? Gdy się patrzy na dane z ostatniego okresu, są one lekko zatrważające. Dominacja węgla w energetyce jest największa od lat. W grudniu 2022 r. mieliśmy już cztery takie dni, kiedy elektrownie węglowe wyprodukowały aż 85 proc. energii. W depeszy, której tytuł brzmi „Dramatyczne dane z Polski” można przeczyta, że „Polska ma obecnie największą intensywność emisji energetyki w całej Unii Europejskiej – 902 gramy dwutlenku węgla na produkcję jednej kilowatogodziny, 60 proc. więcej niż numer dwa w tym zestawieniu – Czesi”. Jak zatem będzie wyglądała transformacja energetyczna w Polsce, bo wydaje się, że gaz ziemny nie będzie u nas takim paliwem przejściowym?
Musimy rozpatrywać perspektywę krótkoterminową i perspektywę długoterminową oraz poziom krajowy i poziom unijny. Gaz jako paliwo przejściowe na pewno było mocno akcentowane w Niemczech. Ale tam ten gaz rzeczywiście miał pochodzić z Rosji i po to był budowany gazociąg Nord Stream. Nasi zachodni sąsiedzi tak naprawdę są takim hubem regionalnym, ponieważ zdolności przesyłowe gazu z Rosji miały być dużo większe niż ich potrzeby konsumpcyjne, więc zamierzali reeksportować ten gaz dalej. Polska z kolei, tak czy inaczej, w 2022 r. kończyła kontrakt z Gazpromem. Pod koniec września 2022 r., zgodnie z planem, został uruchomiony gazociągu Baltic Pipe. Poza tym mamy także infrastrukturę odbioru pływającego gazu LNG, więc jesteśmy w zgoła innej sytuacji niż pozostałe kraje unijne, jak np. wspomniane Niemcy. Dla nas jest więc jeszcze szansa, żeby potraktować ten gaz jako paliwo przejściowe. O konkretach będzie można porozmawiać po publikacji strategii „Polityka energetyczna Polski do 2040 r.”, która wskaże na ile mocno została określona rola gazu w energetyce. Gaz stosowany w przemyśle jest trudniejszy do zastąpienia, a w energetyce może być zastąpiony innym paliwem. Koncepcja, o której wspomnieliśmy w naszym raporcie, dotyczy tego czy węgiel nie może być paliwem przejściowym. Czy zamiast mocno inwestować w źródła gazowe i czekać na zwrot kosztów takiej instalacji, czy nie warto modernizować jednostki węglowe, które mamy i jednocześnie szybciej wdrażać odnawialne źródła energii nie tylko w Polsce, ale na poziomie całej Unii?
Produkcja energii elektrycznej z węgla kamiennego wzrosła o 13 proc. i jednocześnie wzrasta produkcja energii ze źródeł odnawialnych.
Tak, zgadza się. Tylko że w przypadku Unii, w tych pierwszych trzech kwartałach 2022 r. elektrownie jądrowe były mniej dostępne, bo wygaszane są niemieckie elektrownie, a z uruchomieniem swoich elektrowni problemy miała Francja. Dlatego trzeba było wyprodukować więcej energii z innych źródeł. Nie należy też zapominać o cenie surowców. Dla przykładu polski węgiel, z którego korzystają nasze spółki wytwarzające energię, jest tańszy niż węgiel na rynkach światowych. Stąd też był moment, po raz pierwszy od siedmiu lat, kiedy to nasz kraj był eksporterem netto energii elektrycznej do państw zachodnich czy północnych.
Optymalizacja zamiast rewolucji, czyli ten trzeci scenariusz – przyspieszenie procesu wydawania zezwoleń na inwestycje OZE i zwiększenie ilości zainstalowanych mocy. Co może być i co będzie źródłem OZE w Polsce?
W tej chwili mamy ponad 10 gigawatów mocy w fotowoltaice. Mamy też nadzieję, że po odblokowaniu ustawy o energetyce wiatrowej na lądzie rozpoczną się szeroko zakrojone inwestycje w taką energetykę. Oprócz tego oczywiście też liczymy na inwestycje offshore, które już są zaplanowane. Do rozważenia pozostają też nowe obszary, a w związku z tym nowy plan zagospodarowania tej przestrzeni, co wymaga konsultacji z wieloma jednostkami. Istotną do podkreślenia kwestią jest to, że nie powinniśmy patrzeć tylko na gigawaty mocy zainstalowanej. Istotne jest to, ile jesteśmy w stanie tej energii uzyskać. Mamy już bowiem kilkanaście gigawatów mocy w fotowoltaice. A energetyka wiatrowa na morzu charakteryzuje się większym współczynnikiem wykorzystania mocy. To znaczy z tej zainstalowanej mocy możemy w ciągu roku uzyskać więcej energii niż z paneli fotowoltaicznych czy z wiatru na lądzie.
Ale jest też droższa, jeżeli chodzi o instalacje?
Jest też droższa, ale jest też bardziej stabilna, co też będzie bardziej korzystne dla systemu. Mamy wielki potencjał na Bałtyku do produkcji energii elektrycznej. Z tych wiatraków na morzu chociażby jesteśmy też w stanie eksportować bezpośrednio energię elektryczną do Szwecji. W Polsce niedocenionym źródłem jest też biogaz, mocno wykorzystywany w Niemczech. Ale powstaje też problem z jego społeczną akceptacją.
Tak, budzi dość duże napięcia i emocje społeczne. Z czego te emocje wynikają?
Nowość zawsze wiąże się z pewną powściągliwością. W energetyce dodatkowo mamy takie zjawisko jak not in my backyard, to znaczy społeczność często godzi się na inwestycje, ale nie na swoim podwórku. I to dotyczyło energetyki wiatrowej na lądzie, a także energetyki jądrowej. Stąd właśnie zaczęły się problemy z ustawą 10H.
Jeżeli chodzi o elektrownie jądrowe, to ten proces komunikowania się z lokalnymi społecznościami trwał od wiele lat i tam też budziły one silny opór społeczny. W przypadku wiatraków, to ta znowelizowana ustawa, która od miesięcy jest w zamrażarce sejmowej, też pozwala lokalnym społecznościom zdecydować, czy chcą mieć te wiatraki w bliskiej odległości, czy się na to nie zgadzają. Zakładając, że w tym znowelizowanym kształcie wejdzie ona w życie, to ile rocznie możemy tej energii z tego offshore wykorzystać, stworzyć, zbudować?
W Polskim Instytucie Ekonomicznym nie mamy konkretnych i precyzyjnych badań, bo to są lokalne decyzje.
Niektórzy politycy zarzucają, że gdyby nie ta wprowadzona siedem lat temu ustawa 10H, to mielibyśmy kilka megawatogodzin więcej prądu i nie mielibyśmy tego problemu z węglem, który mamy w tej chwili.
Myślę, że być może mielibyśmy kilka gigawatów więcej. Ale chodzi o to, czy mówimy o samym potencjale technicznym, bo on jest oczywiście ogromny i zależy od tego, gdzie taką turbinę możemy postawić, czy lokalna społeczność się też na to zgodzi, czy będą uzyskane pozwolenia środowiskowe, ale też czy zgłoszą się inwestorzy na tego typu inwestycje i co najważniejsze, jak sobie z tym poradzi sieć? Co na to operatorzy sieci dystrybucyjnych oraz sieci przesyłowych?
To jest olbrzymi problem.
Tak. W przypadku niestabilnych źródeł energii, to znaczy tych zależnych od pogody, to jest spore wyzwanie dla operatorów sieci dystrybucyjnych, bo dla nich to są dodatkowe koszty związane z rozbudową przyłączy czy budowaniem nowych. Czasem jest to niemożliwe do zrealizowania. Ten sam problem istnieje w innych obszarach, także w elektromobilności, która charakteryzuje się tym, że są potrzebne punkty ładowania, co oznacza rozbudowę przyłączy. Mamy więc sporo ograniczeń związanych z rozwojem niestabilnych źródeł energii. Idealne rozwiązanie byłoby takie, gdybyśmy mieli dostępne technologie magazynowania energii opłacalne ekonomicznie. Ale to chyba nie jest jeszcze ten moment.
Jeżeli jednak spojrzymy na naszych zachodnich sąsiadów – Niemców, to oni mają bardzo ambitny plan, żeby do 2030 r. mieć 80 proc. energii elektrycznej z odnawialnych źródeł energii. Wydaje się jednak, że trudne do wykonania jest to, żeby większość krajów Wspólnoty miała ten poziom OZE w takim czasie, bo wtedy na poziomie całej Unii problemem byłoby bilansowanie systemu, bo jesteśmy połączeni z innymi krajami. To jest korzystne zarówno dla nas, ale także dla naszych sąsiadów. Będziemy się zatem wspierać w tym bilansowaniu energii. W ciągu najbliższych lat trudno byłoby utrzymać taki system, gdzie większość mocy na poziomie całej Unii pochodziłaby z niestabilnych źródeł.
Jak w tym wszystkim wygląda energia, która powstaje z reaktorów jądrowych? Niemcy na początku 2022 r. mieli zaplanowane wygaszanie swoich reaktorów. Proces ten częściowo został wstrzymany. U nas energia z atomu nigdy nie cieszyła się wielką popularnością. Kiedy rozpoczęto te wielkie inwestycje jeszcze w PRL-u, to wydarzył się Czarnobyl. I ten strach z tym związany towarzyszył nam przez dziesięciolecia. Na przełomie lat 90. mieliśmy nadwyżkę energii produkowanej z konwencjonalnych źródeł. Dlatego też rządy postsolidarnościowe niezbyt przychylnie patrzyły na niezwykle kosztowną energetykę jądrową. Czy Polsce potrzebny jest duży atom? Czy wystarczą SMR-y? Czy jest szansa na to, żeby Unia Europejska przychylniej spojrzała na atom? Tam bowiem też widzimy dość silne zróżnicowanie – jak np. Niemcy, dla których ta energia atomowa nie jest energią zieloną, a na przeciwnym biegunie jest Francja, której olbrzymia część energii pochodzi z reaktorów atomowych. Czy my jesteśmy skazani na atom?
Odpowiedź znowu będzie niejednoznaczna. Zacznę od SMR-ów, czyli małych, modularnych, czyli skalowalnych reaktorów jądrowych. Po pierwsze, czekamy na ich pełną komercjalizację, a to zajmie jeszcze parę lat. Prawdopodobnie znajdą one swoje miejsce bardziej w przemyśle, co jest też związane z decentralizacją, a niekoniecznie posłużą w scentralizowanym systemie elektroenergetycznym do uzyskiwania energii. W nawiązaniu do tego, co mówiłam o rozwoju niestabilnych źródeł odnawiania energii i braku opłacalnych rozwiązań związanych z magazynowaniem energii, i w takim rozumieniu funkcjonowania systemu elektroenergetycznego, w którym w podstawie mamy stabilne źródło, to jeżeli my usuwamy elektrownie węglowe, wówczas w takim otoczeniu wydaje się zasadne, żeby powstawały elektrownie jądrowe, które pracują przez większą część roku. Nie do końca jesteśmy też pewni, jaką rolę będzie odgrywał gaz, który charakteryzuje się tym, że turbiny gazowe są szybko uruchamiane i szybko wyłączane, w związku z czym łatwo bilansują tę niestabilność odnawialnych źródeł energii.
Chcemy wprawdzie zazieleniać naszą energetykę, ale chcemy też mieć źródła bardziej niezależne od importu, ale także mniej podatne na wahania cenowe. Uran, czyli paliwo dla elektrowni jądrowych, będzie importowany, chociaż to też jest do zbadania na ile rzeczywiście u nas nie da się jego pozyskiwać. Może on być składowany przez kilka lat, więc będzie mniej podatny na wahania, które widzimy na rynku gazu, ropy, węgla. Na poziomie Unii rzeczywiście mamy kraje – głównie Austria, która jest zdecydowanym oponentem, ale także Niemcy – niechętne energetyce jądrowej. Zobaczymy co będzie dalej. Przekonamy się też, co przyniesie następna zima, bo tę chyba przetrwamy. Nie wiadomo też, czy łatwo będzie zapełnić magazyny gazowe.
Wydaje się, że energetyka jądrowa pozostanie w taksonomii unijnej, bo ta określa, jakie inwestycje są przychylne z punktu widzenia Unii Europejskiej. Niemcy nie rozpatrują elektrowni jądrowych jako zielonego źródła energii. To nie do końca jest zgodne z faktami, gdyż bezpośrednie emisje z produkcji energii elektrycznej w elektrowniach jądrowych są zerowe. Emisje są w procesie wytwarzania każdej energii związane z pozyskaniem surowców do budowy elektrowni i z jej użytkowaniem. I w przypadku energetyki jądrowej są one na podobnym poziomie jak energetyki wiatrowej. Żeby postawić turbinę wiatrową oraz maszt potrzebujemy znacznej ilości cementu, co też generuje emisje. Ale jest to niskoemisyjne źródło. Tak to jest też traktowane przez IPCC, czyli panel klimatyczny, który rozpatruje działalność człowieka w kontekście zmian klimatu. Według tegoż panelu nie jesteśmy w stanie uzyskać neutralności klimatycznej bez wykorzystania energetyki jądrowej.
Czy Polska potrzebuje trzech elektrowni atomowych?
Dwie elektrownie były w planie PEP2040, a trzecia elektrownia to niedawny pomysł prywatno-publiczny. Wszystko też zależy od zaktualizowanego PEP, czyli od tego jak zostanie zaplanowany dalszy miks i jaka będzie rola gazu. Zapotrzebowanie na energię elektryczną z pewnością będzie się zwiększać. Mówimy głównie o energetyce, o wytwarzaniu energii elektrycznej, ale są także inne sektory gospodarki, które muszą się dekarbonizować. Są nimi przemysł, transport, ciepłownictwo, systemowe ogrzewanie indywidualne. Według Unii Europejskiej, Komisji Europejskiej – głównym sposobem na zmniejszanie emisji jest elektryfikacja, czyli stosowanie energii elektrycznej w tych wszystkich wyżej wymienionych sektorach. Ale żeby to było niskoemisyjne gospodarowanie energią, to ta energia stosowana do elektryfikacji także musi być zeroemisyjna. Żeby elektryfikować flotę transportu, potrzebujemy energii elektrycznej. Żeby elektryfikować ciepło, także potrzebujemy energii elektrycznej. W przemyśle mamy problem, bo tam do procesów produkcyjnych zużywamy np. gaz ziemny czy węgiel koksujący, co utrudnia elektryfikację. Pewne zastosowania może mieć wodór. W przyszłości raczej będziemy się mierzyć z niedoborem energii niż z nadwyżkami. Wydaje się więc, że musimy poszukiwać jak najwięcej rożnych rozwiązań inwestycyjnych, żeby nasz miks energetyczny był zdywersyfikowany i przez to bezpieczniejszy.
Warto przypomnieć, że Parlament Europejski 6 lipca 2022 r. zdecydował o wpisaniu energetyki jądrowej do taksonomii. Co to w praktyce oznacza? Czy my możemy pozyskać finansowanie czy może coś więcej?
To oznacza łatwiejsze pozyskiwanie finansowania z banków unijnych. Jest to też wyraźny sygnał na to, jak Unia Europejska postrzega rozwój energetyki jądrowej. Ale warto podkreślić, że taksonomia dotyczy nie tylko uznania energetyki jądrowej w jej ramach, ale także określa wymagania dla firm, dla przedsiębiorstw. Bo transformacja będzie przecież obejmowała całą naszą gospodarkę, która w łańcuchu produkcji będzie musiały zmniejszać swój ślad węglowy. Konieczne jest zatem posiadanie niskoemisyjnych źródeł albo dostęp do nich z centralnego systemu krajowego.
Rozmowa pierwotnie została opublikowana na stronie Obserwator Finansowy