Putin znów grozi Zachodowi. My jeszcze na poważnie nie zaczęliśmy

i

Autor: AP Putin znów grozi Zachodowi. "My jeszcze na poważnie nie zaczęliśmy"

Premiera książki

"Demony Rosji" to nie tylko złowrogi Putin. Szokująca książka Witolda Jurasza

2022-07-28 9:58

Putin wcale nie jest twórcą zła, które widzimy oglądając relacje i czytając reportaże na temat rosyjskich zbrodni popełnianych na Ukrainie. Zło w Rosji – i niestety również zło w Rosjanach – było bowiem jedynie uśpione i wystarczyło niewiele, by na nowo zatryumfowało - pisze w swojej nowej książce "Demony Rosji" Witold Jurasz, dziennikarz i publicysta Onetu, gdzie prowadzi też podcast Raport międzynarodowy.

"Demony Rosji" - wyd. Czerwone i Czarne. Premiera 27.07.2022

Witold Jurasz, autor popularnego podcastu Sprawy międzynarodowe. Ukraina, widział Rosję z bliska – był dyplomatą w polskiej ambasadzie w Moskwie. W swojej książce przeplatając opisy polityki Władimira Putina z opowieściami z codziennego życia w Rosji pokazuje, że Putin wcale nie jest twórcą zła, które widzimy oglądając relacje i czytając reportaże na temat rosyjskich zbrodni popełnianych na Ukrainie. Zło w Rosji – i niestety również zło w Rosjanach – było bowiem jedynie uśpione i wystarczyło niewiele, by na nowo zatryumfowało. Co gorsza, zło miało w sobie wiele zwodniczego uroku. Mamiło Zachód swoim blichtrem i zuchwałością. Uwodziło umiejętnością gry na głęboko skrywanych, zduszonych polityczną poprawnością słabościach ludzi Zachodu. W efekcie, mimo że Władimir Putin szczerze, jak mało który przywódca w historii, informował o swoich zamierzeniach, równocześnie zdołał uśpić naszą czujność. A może to nie Putin nas uśpił. Może sami chcieliśmy być ślepi?

Ekspert rozrgyzł Putina! Mówi, co rosyjski prezydent będzie robił ws. wojny

Fragmenty książki "Demony Rosji"

Rzeczą bardzo charakterystyczną dla relacji międzyludzkich w Rosji jest to, że bardzo twarde, wręcz aroganckie zachowanie otwiera, a nie zamyka drzwi. W centrum Moskwy znajduje się hotel Prezydent, który słynie z dwóch rzeczy. Po pierwsze, odbywa się tam bardzo dużo konferencji międzynarodowych, a po drugie, trzy piętra zajmują tak zwani kadyrowcy. Wielkorządca Czeczenii Ramzan Kadyrow, ilekroć przyjeżdża do Moskwy, zatrzymuje się zawsze właśnie w hotelu Prezydent. Przed hotelem znajduje się stosunkowo nieduży parking, na który obsługa wpuszczała wyłącznie samochody ambasadorów. Zmierzając kiedyś na jedną z konferencji, wpadłem jednak w korek, i w efekcie byłem już na tyle spóźniony, że nie za bardzo miałem czas, żeby szukać miejsca do zaparkowania. Podjechałem więc do szlabanu, gwałtownie zahamowałem w ostatniej chwili i za pomocą gestów okazałem zniecierpliwienie, że szlaban nie został jeszcze podniesiony. Reakcja ochroniarza była natychmiastowa i zgodna z założeniem. Zostałem wpuszczony na parking. Co więcej, ochroniarz nawet nie podszedł do mnie, żeby spytać, kim jestem. Niejako naturalnie założył, że skoro tak się zachowuję, to widać mam do tego prawo. 

* * *Krótko po przyjeździe na placówkę dyplomatyczną w Moskwie kupiłem samochód. Gdy pojechałem go zarejestrować, okazało się, że muszę przywieźć jeszcze jeden dokument. Kolejnego dnia okazało się, że potrzebny jest jeszcze jeden stempel. Trzeciego dnia potrzebne było zaświadczenie, o którym nikt wcześniej nie wspominał. Tak naprawdę zaś chodziło o to, bym wynajął pośrednika, który za kilkaset euro rejestrował samochód od ręki. Kilkuset euro po kupieniu samochodu już jednak nie miałem. Zirytowany kolejnymi absurdalnymi żądaniami milicjantów, wybuchnąłem (tego, co dalej, nie będę tłumaczył): „Wy ochujeli?! Czto za pizdiec tut tworitsa?!”. Wszyscy obecni w pokoju milicjanci spojrzeli na mnie ze zdziwieniem, po czym najstarszy rangą spytał, jak długo jestem w Rosji. Odpowiedziałem, że trzy miesiące, na co ten z uznaniem pokiwał głową i powiedział: „Molodiec, po naszomu uże nauczilsia”, i po pięciu minutach sympatycznej rozmowy wręczył mi numery rejestracyjne oraz dowód rejestracyjny.

* * *

Demony Rosji

i

Autor: Materiały prasowe Demony Rosji
Sonda
Czy po zakończeniu wojny należy wznowić kontakty gospodarcze z Rosją?

Bardzo specyficznym miejscem na mapie Moskwy jest tak zwana Rublowka, czyli szosa wokół której mieszkają najbogatsi Rosjanie. Ich posiadłości nikt jednak nie zobaczy, gdyż albo znajdują się za bardzo wysokim płotem, czy też raczej murem, albo są położone na bardzo dużych działkach i zasłonięte drzewami. Na Rublowkę bardzo lubiłem jednak jeździć z trzech powodów. Po pierwsze dlatego, że było to najbliższe miejsce, gdzie można było realnie oddychać innym niż moskiewskim gęstym od smogu powietrzem, po drugie, bo znaleźliśmy tam z żoną kilka naprawdę sympatycznych restauracji, do których nie przychodziły tłumy, bo wszyscy z automatu zakładali, że skoro są one położone na Rublowce, to na pewno ceny w nich będą jeszcze wyższe niż w samej Moskwie. Po trzecie dlatego, że od czasów dzieciństwa kolekcjonuję prospekty samochodowe, a właśnie na Rublowce, w tzw. Barvikha Luxury Village, mieściły się salony samochodowe Ferrari, Bentleya oraz Lamborghini. Z pracownikami tych salonów miałem bardzo miłe relacje. Moskwa dla kolekcjonera prospektów samochodowych była rajem. Hobby to w czasach sowieckich nie rozwinęło się z bardzo prostego powodu. Chętnych do kupienia samochodów było więcej niż samochodów, a skoro tak, to nie było żadnego powodu, by auta reklamować. W efekcie wydawnictwa, które wszędzie na Zachodzie są starannie przechowywane i wydawane tylko potencjalnym klientom, bo inaczej zostałyby rozgrabione przez kolekcjonerów, w Moskwie można było sobie bez problemu wziąć ze stojaka. Do dzisiaj utrzymuję kontakt z niemieckimi kolekcjonerami ze Stuttgartu, którym z Moskwy wysłałem prospekty opancerzonych mercedesów, oraz z Monachium, którym wysyłałem prospekty opancerzonych bmw. Rosja w czasie, gdy tam pracowałem, była skądinąd drugim na świecie po Meksyku rynkiem opancerzonych luksusowych aut. 

Przy okazji mojego hobby zrozumiałem zasady życia na Rublowce. Zostałem pewnego razu zaproszony na prezentację nowego modelu Ferrari. W bankiecie uczestniczyło kilkaset osób, przy czym nigdy w życiu nie widziałem tylu przedstawicieli najwyższych władz z członkami rządu włącznie w jednym miejscu. Żartowałem później wiele razy, że tak naprawdę ambasador RP w Moskwie powinien być milionerem, który przekazał firmy dzieciom i który chce przed emeryturą przeżyć przygodę życia. Walorem takiej nominacji byłoby to, że człowiek taki miałby przynajmniej sposobność poznania rosyjskiej elity władzy. Mogliby się spotkać w serwisie samochodowym albo w klubie jachtowym. 

Dodam w tym miejscu, że powyższe wcale nie jest tak absurdalne, jak może się na pierwszy rzut oka wydawać. Jedna z prezentacji Maserati odbywała się w ambasadzie Włoch. Włosi rozumieli, że na przyjęcie z okazji święta narodowego może im się uda ściągnąć jednego wiceministra i dwóch czy trzech wpływowych bogaczy. Na bankiet organizowany przy okazji prezentacji nowego modelu Maserati mogą ściągnąć kilkukrotnie więcej wpływowych ludzi, choć warto wyjaśnić, że najbogatsi Rosjanie do jeżdżenia byle Maserati się nie zniżali. 

Elita jeździła w zasadzie wyłącznie rolls-royce’ami, bentleyami i ewentualnie samochodami supersportowymi. Na wspomnianym wyżej przyjęciu zorganizowanym przez dilera Ferrari w pewnym momencie podeszła do mnie bardzo dobrze ubrana i bardzo piękna Rosjanka, która wdała się ze mną w krótką rozmowę. Padło pytanie, czy mam ferrari, a następnie czym jeżdżę. Gdy odpowiedziałem, że volvo, moja rozmówczyni zniknęła niczym kamfora. Stojący obok Rosjanin skomentował to zaś słowami: „Witamy na Rublowce”. Ja zaś byłem na tyle głupi, że postanowiłem się moją obserwacją antropologiczną podzielić z żoną, co z perspektywy oceniam jako wynik nawdychania się zbyt dużej ilości spalin. 

* * *Obserwowanie relacji damsko-męskich w Moskwie jest czymś niebywale interesującym. Bardzo często widywałem pary, które różnił nie tylko wiek (kobiety były zazwyczaj młodsze), ale też strój. Mężczyźni często ubrani byli w spodnie bojówki albo dżinsy, a towarzyszyły im ubrane nieomalże wieczorowo kobiety. I w tym aspekcie wszystko było „bardziej”. Mężczyźni byli bardziej męscy, a kobiety bardziej kobiece. Stereotyp, który skądinąd do dziś pokutuje w Polsce, mówi, że Rosjanki ubierają się tandetnie i wyzywająco. To dawno już nieprawda. Rosjanki ubierają się bardzo dobrze i z całą pewnością robią też wszystko, żeby eksponować wszystkie zalety swojej urody. Powyższe jest fenomenem nie tylko zresztą rosyjskim, ale też białoruskim i ukraińskim. Na basenie, na który chodzę w Warszawie, jestem w stanie praktycznie bezbłędnie odgadnąć, które kobiety są z Polski, a które z Ukrainy. Ukrainki nawet na basen przychodzą świetnie uczesane i z przynajmniej dyskretnym makijażem. Jeden z moich kolegów z ambasady opowiadał mi, jak przez lata, widząc w Moskwie seksowne, bo też i dbające o swój wygląd Rosjanki, zwracał na to uwagę swojej żony, która na to zareagowała stwierdzeniem, żeby już nie opowiadał, jak kompletnie bez sensu te wszystkie dziewczyny w kółko stroją się i malują, bo ona też tak uważa… Ku swojemu zaskoczeniu zobaczyła zdumienie w oczach męża i spytała: „Ale tobie się to podoba?!”.

Wracając kiedyś z Kazania, dojechaliśmy pociągiem z lotniska do centrum, a stamtąd taksówką (a precyzyjnie, złapanym „na stopa” samochodem), którego kierowcą był Azer. Gdy powiedziałem mu, żeby nas zawiózł do ambasady, ten zareagował tak, jakbym poprosił londyńskiego taksówkarza o podrzucenie na herbatkę o siedemnastej u królowej. Gdy już dojeżdżaliśmy do ambasady, kierowca powiedział coś całkowicie przedziwnego, co weszło zresztą do mojego oraz mojej żony języka codziennego, a mianowicie: „Ty bolszoj czełowiek, budz moim drugom”, czyli „Jesteś wielkim człowiekiem, bądź moim przyjacielem”. Owa bezpośredniość, by nie powiedzieć bezceremonialność z jednej strony i nabożny stosunek do każdego, kto chociaż ociera się o jakąś władzę, to coś, co zawsze kojarzy mi się z Rosją.

Bezpośredniość i bezceremonialność były czymś, co wyjątkowo dobrze odczuć można było w relacjach z rosyjskimi lekarzami. Złego słowa ani o lekarzach, ani o rosyjskiej medycynie nie mogę powiedzieć. To w Rosji wyleczono mnie z chronicznych zapaleń gardła, które w Polsce leczono antybiotykami, a w Rosji pędzlowaniem roztworem srebra. Podobno to szkodliwe, ale jakoś chwalę sobie to, że nie zapadam już co dwa miesiące na zapalenie gardła. Roztwór, którym smarowano mi gardło, w niczym nie przypominał jednak tak zwanego roztworu koloidalnego, który można kupić w polskich aptekach. Był to specyfik, który działał na tej zasadzie, że wypalał wszystko. Kiedy po raz pierwszy lekarz go zastosował, a ja nie mogłem złapać powietrza, usłyszałem krótki komunikat, że mam się „zamknąć”, bo przeszkadzam w leczeniu. Podstawowym prawem pacjenta w Rosji jest się zamknąć, co w pewnych sytuacjach ma nawet pewne plusy. Rosja z całą pewnością jest otóż w stanie każdego wyleczyć z czytania na temat chorób w Internecie. Z tego prostego powodu, że nie za bardzo sobie wyobrażam rosyjskich lekarzy, którzy podjęliby dyskusję z pacjentem. Ja raz usiłowałem zrozumieć, jak będę leczony. Usłyszałem tylko, że nie ja kończyłem medycynę i żebym panu doktorowi nie zawracał głowy. Najzabawniejszy kontakt z rosyjską medycyną miałem jednak w chwili, w której okazało się, że mam zdecydowanie za wysoki poziom cukru we krwi. Lekarz spojrzał na wyniki i skomentował je słowami: „Gospodin Jurasz, wy debil”. 

Gdy nasz synek się urodził, lekarze poradzili nam, by maglować jego pościel. Znaleźliśmy w pobliżu ambasady pralnię, w której można było również maglować rzeczy. Okazało się jednak, że nie złożyliśmy prania tak, jak należy. Pani pracująca w maglu z wyraźną irytacją w głosie powiedziała: „Ja was teraz nauczę”. Następnie nastąpił magiczny moment. Zarabiająca marne grosze kobiecina nagle przez kilkadziesiąt sekund miała władzę.

Podobne doświadczenie spotkało mnie, kiedy po raz pierwszy wysyłałem jeden z wziętych ze stojaka w salonie Mercedesa, a mających niebywałą wręcz wartość kolekcjonerską, prospektów. Spakowałem go i poszedłem na pocztę, żeby go wysłać. Na poczcie okazało się jednak, że nie wolno mi zakleić koperty w domu, bo kopertę w wypadku większej przesyłki zakleja się w obecności pani w okienku. Pani była w gruncie rzeczy miła, ale zarazem mnie obsztorcowała. Na szczęście znalazła okoliczności łagodzące. Stwierdziła: „Nu wot innostraniec – nie ponimajet”, czyli „Cudzoziemiec – nie rozumie”. Spytałem, czy przypadkiem to nie jest moja prywatna sprawa, co wsadzam do koperty. Pani w okienku nagle stała się służbistką i powiedziała, że to jest „poczta rosyjska” i zasady są zasadami. To, że musiała ich przestrzegać, było dla mnie jasne. Czymś, czego do dziś nie mogę zrozumieć, było to, że nie puszczała do mnie oka, nie dawała mi do zrozumienia, że pewnie mam rację, no ale takie są zasady. Nic podobnego. Pani w okienku była święcie przekonana co do owych zasad. 

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają
Najnowsze