Super Historia

Dlaczego Zygmunt III Waza przeniósł stolicę z Krakowa do Warszawy?

2023-03-27 2:04

Złośliwi historycy twierdzą, że Zygmunt III Waza przeniósł 18 marca 1596 roku dwór z Krakowa do Warszawy dlatego, że chciał być bliżej Szwecji, której tronu czekał, czekał i nie doczekał. Bez względu na to jednak, jakie były powody, zawsze przewija się motyw wybuchu we wschodniej części Wawelu i pożaru, jaki ten wybuch spowodował.

Spis treści

  1. Przemiana ołowiu w złoto
  2. Król i jego alchemik
  3. Z Krakowa do Łobzowa
  4. Królewskie problemy lokalowe
  5. Marcowa przeprowadzka

Tylko zwycięstwu sił jasnych nad ciemnymi zawdzięczamy, że możemy podziwiać dzisiaj Wawel w stanie naturalnym, w przeciwieństwie do Zamku Warszawskiego, gdzie z kolei zwyciężyły moce piekielne.

Co zagroziło przezacnej krakowskiej masie czerwonych cegieł? Pożar. Żywioł, który w całej Europie czynił przeogromne spustoszenia podczas wojen, a zaprószanie go od zarania dziejów było podstawowym działaniem bojowym. Jednak Wawelowi przytrafiło się to w czasie pokoju: w sierpniu 1595 r.

Huk był taki, że cały dwór stanął na równe nogi, a ciężarna żona Zygmunta III Wazy znalazła się w stanie mogącym zaszkodzić przyszłemu fundatorowi słynnej kolumny swojego ojca. Gwałtu, rety, co się dzieje?! Gore! Gore! Gdzie gore? Tam, gdzie przyjaciel króla, wielkiej sławy alchemik Sędziwój, noc za nocą przy kaganku siedzi i poszukuje mikstury, mogącej niecenne substancje przemieniać w złoto.

Michał Sędziwój, naprawdę Michał Sędzimir herbu Ostoja, łac. Sendivogius Polonus, prawdopodobnie był odkrywcą tlenu. Dokonał tego przed pożarem, opisał kilka lat po nim (1604) w Pradze, stwierdzając, że „w powietrzu znajduje się ukryty pokarm życia, który zestalony jest w saletrze potasowej". Sędziwój nazwał go solą filozoficzną.

Jest mocna obawa, że nie potrafił się z ową solą obchodzić, a dokładniej, nie umiał przewidzieć, w czym jeszcze, poza saletrą potasową, jest zestalona. Stąd krakowska katastrofa.

Przemiana ołowiu w złoto

Tej pamiętnej sierpniowej nocy 1595 r. Sędziwój ślęczał w wieży zwanej Kurzą Stopką, gdzie mieściła się jego pracownia i z jeszcze większym niż zwykle samozaparciem używał chemii opartej na spalaniu, by osiągnąć transmutację, czyli przemianę niezłota w złoto. Niewykluczone, że wybuch w pracowni mistrza, cieszącego się ogromnym zaufaniem władcy, nastąpił akurat wtedy, gdy Zygmunt III towarzyszył swojemu przybocznemu alchemikowi. Obaj uszli cało, chociaż żaden z nich z nieudanej transmutacji i sfajczenia wschodniej części Wawelu nie był zadowolony.

Co ciekawe, Sędziwój jakiś czas przed pożarem dowiódł, w trakcie „prywatnego” pokazu dla króla, że posiadł władzę nad materią i transmutacji ołowiu w złoto dokonać potrafi. Wybuch w pracowni Sędziwoja nastąpił dlatego, że szykowano się do zaprezentowania umiejętności nadwornego alchemika całemu dworowi, pokaz został już zapowiedziany, a czas naglił.

Niby nic, bo przecież należało jedynie powtórzyć to, co raz się już stało. Niestety, alchemik zawieruszył gdzieś notatki, poszukiwania nic nie dały, a dwór nie mówił już o niczym innym jak o zbliżającej się transmutacji.

Król, który raz już widział jak Sędziwój zamienia zwykłą srebrną monetę w jaśniejącą złotem, chciał więcej (monet), co było typowe dla władców, którzy bardziej lub mniej oficjalnie trzymali u siebie alchemików tylko w jednym celu dla złota.

Król i jego alchemik

Sędziwój nie był byle jakim alchemikiem, który ku uciesze dam dworu hoduje malutkich ludzi (homunkulusy) w kurzych jajkach, do których wstrzykuje ludzkie nasienie. Był alchemikiem wykształconym na kilku europejskich uczelniach, miał alchemiczne kontakty i protekcje, a kilka lat po opisywanych tu wypadkach (1604) wydał w Pradze najsłynniejsze z tajemnych dzieł, obowiązkową lekturę alchemików: „Novum Lumen Chymicum” (Nowe Światło Chemiczne. Dwanaście traktatów o kamieniu filozofów, wyprowadzonych ze źródła Natury i doświadczenia ręcznego). Wydaną anonimowo publikację, autor zaopatrzył w anagram: DIVI LESCHI GENUS AMO (Kocham ród boskiego Lecha) stworzony z liter własnego imienia i nazwiska: MICHAEL SENDIVOGIUS. Dzieło to stało się głośne w całej Europie Zachodniej. Co ciekawe między 1604 r. a 1778 r. praca Sędziwoja została 53 razy wydana w 7 językach: niemieckim, francuskim, angielskim, rosyjskim, holenderskim, czeskim i polskim. Egzemplarze pracy Sędziwoja znalazły się na półkach Isaaca Newtona i Antoine'a Lavoisiera.

Nasz Zygmunt III nie robił ze swojego mecenatu nad zaprzyjaźnionym Sędziwojem żadnej tajemnicy, co było o tyle zastanawiające, że negatywny stosunek do alchemii, jako „wykradania tajemnic materii samemu Bogu” miał Kościół. A przecież Zygmunt III był dewotem, który każdego ranka, dla oczyszczenia się z nieczystych sił alchemii, wysłuchiwał ciurkiem dwóch identycznych mszy. Być może księża, licząc na to, że będą mogli suto zaczerpnąć ze skutków transmutacji, nie donosili na króla do Rzymu. To jednak tylko przypuszczenia, jako, że dokumenty dotyczące sprawy spłonęły…

Ale wróćmy do owego ciepłego lipcowego wieczoru, kiedy to w wawelskiej wieży... działa się wielka alchemia.

Z Krakowa do Łobzowa

Kraków był wtedy pełen przybyszów spoza miasta, jak nie przymierzając biblijna Jerozolima w Święto Namiotów. W lutym król otworzył bowiem w mieście obrady sejmu. Mimo wysiłków, ogień, który w sierpniu wybuchł w pracowni Sędziwoja, strawił całą wschodnią część zamku wawelskiego. Z wielkim poświęceniem ratowano meble, sprzęty i klejnoty z komnat dworskich, w tym i królewskich. Żonę króla, Annę Austriaczkę, będąca w zaawansowanej ciąży i nie znoszącej zapachu spalenizny, ewakuowano do pałacu królewskiego w podkrakowskim Łobzowie, gdzie wkrótce urodziła Władysława: późniejszego króla Władysława IV Wazę.

Jak to możliwe, że w całej Europie wybuchł tylko jeden alchemiczny pożar dworu, chociaż nie ma wątpliwości, że większość władców trzymała u siebie na zamkach zawodowych alchemików? Otóż Zygmunt III miał podobno na punkcie alchemii prawdziwego bzika. Nie tylko sprowadzał do siebie mistrzów i zdolnych adeptów tej sztuki, by prowokować „burze mózgów w fiolce”, ale sam dzielnie eksperymentował, ufny w siły piekielne niemal tak samo jak w boskie.

Nauki hermetyczne, rozwijające się równolegle do głównego nurtu wiedzy, przeżywały wtedy przyspieszony rozwój, mając już za sobą wieki tradycji. Bazowały na odkryciach naukowych, ale mając podwalinę z autentycznej wiedzy, starannie hodowały jednak otoczkę magii, czarów, kontaktów z zaświatami itp. Wszystkie te hiromancje, czy o zgrozo nekromancje (dosł. „wróżenie z martwych”), rytuały, do których nadal odwoływała się alchemia, jawiły się jako świat wyłącznie dla wtajemniczonych. Naszego króla pochłonęło owo niewysłowione coś, co tkwiło w naukach hermetycznych, zajmując mu większość z czasu przeznaczonego na rządzenie. Dopiero po pożarze spoważniał i przestał łaknąć „qwinta esencji”, cudownej mikstury, mającej zwykłe metale przemieniać w niezwykłe złoto: alchemicznie czyste.

Królewskie problemy lokalowe

Sprawa zaufania, jakim Zygmunt III Waza obdarzył Sędziwoja, jawi się jako dość przykra. Alchemik, jakkolwiek rzeczywiście dobrze wykształcony, wciąż był bardziej magikiem niż uczonym. Świadczy o tym choćby jego prezentacja na wawelskim dworze, w trakcie której monetę srebrną zamienił na złotą. Był to chwyt kuglarski, niewymagający wielkiej wiedzy. Pieniądz nabierał złotego odcienia w wyniku prostej reakcji chemicznej, a nie transmutacji. Nie stawał się przez to złoty, ani nawet pozłacany. Ten oszukańczy numer był poniżej godności porządnego alchemika, a jednak Sędziwój omamił nim króla Zygmunta. Prawdopodobnie po to, by zyskać czas i pieniądze na inne prace badawcze. 

Odbudową zniszczeń będących skutkiem blagi kierował nadworny architekt Jan Trewano. Dzięki niemu, a pośrednio pożarowi, renesansowa sylwetka zamku wzbogaciła się o część barokową. Także zamek w liczącej wtedy ledwie 12 tys. mieszkańców Warszawie, dokąd coraz częściej udawał się władca, i gdzie przeniosła się spora część krakowskiego dworu, coraz bardziej dostosowywał się do najnowszych architektonicznych mód. Rozbudowywano go w duchu barokowym, zdobiąc co się dało i czyniąc sylwetkę lżejszą dzięki wijącym się ozdobom. Zresztą, po kolejnej przebudowie w stylu warownym, poprzednie zmiany zlikwidowano.

Prace renowacyjne na Wawelu mocno się przeciągały, zniszczenia okazały się bowiem większe, niż to się wydawało po usunięciu gruzu i wstępnych oględzinach. Król coraz częściej był w rozjazdach, a przemieszczając się krypą (dla szybkości i sprawności podróży) po Wiśle, wywoływał sensację w mijanych wioskach rybackich, a tego nie lubił. Krypa była dużą, otwartą łodzią o płaskim dnie, używaną do przewozu piasku, żwiru, itp. Trudno więc było w niej ukryć majestat przed zgrają ciekawskich, biegnących wzdłuż brzegu i wykrzykujących w stronę monarchy prośby i postulaty. 

Marcowa przeprowadzka

Zygmunt III coraz częściej rozważał więc przeniesienie się z dworem do Warszawy. Bez związanych z tym formalności, żeby nie burzyć Krakowian, ze szczególnym uwzględnieniem kupców. Doradcy, i cóż, że przeważnie ze Szwecji, zachęcali go do tego, przekonując, że z miasta na Mazowszu będzie mógł skuteczniej dbać o swoje sprawy na dworze szwedzkim (król Zygmunt do śmierci starał się o tamtejszy tron).

Postanowienie o przeniesieniu dworu wraz z administracją państwa do mazowieckiej Warszawy, zapadło 16 marca 1596 r. Wielką przeprowadzkę nadzorowali specjaliści, dwór, aby obyło się bez sensacji, spławiono Wisłą w bezksiężycową noc. Damy dworu piały z zachwytu, wkrótce również dlatego, że w Warszawie był lepszy klimat. Po przeprowadzce mniej dworzan umierało na „krakowskie miazmaty” (gruźlicę). Natomiast Kraków przez jakiś czas rozwijał się jakby nic się nie zmieniło. Nadal był np. pierwszym europejskim grodem w sukienniczym handlu z Włochami. I formalnie nadal był stolicą, ponieważ nie powstał żaden dokument, który by go tej godności pozbawiał. Jak też i taki, który nadawałby Warszawie miano stolicy. Ot, wszystko zostało po staremu, z wyjątkiem miejsca zamieszkania króla z jego dworem. Warszawa wiele lat traktowana była jak miasto rezydencjalne, chociaż faktycznie pełniła rolę stolicy.

Dla przeciętnego mazowieckiego grodu przeniesienie królewskiego dworu na jego zamek było prawdziwym zastrzykiem energii w kierunku cywilizacji i interesów, rozbudowy i rozwoju. Zygmunt III fundował tu kościoły i finansował modernizacje. Nie za alchemiczne niestety pieniądze, bo po przeniesieniu się do Warszawy miał coraz mniej czasu dla swoich przyjaciół w aksamitnych beretach. Ci zmuszeni byli porzucić brzemienne w skutki transmutacje i zamiast trawić mury warszawskiego zamku pożarami, zajęli się hodowlą homunkulusów. Ku uciesze dam.  

Pieniądze to nie wszystko Artur Soboń

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Najnowsze