Skumulowana inflacja to już ponad 40 procent
Jak dołożymy rok 2023 i kolejne 9-10%, to skumulowana inflacja na koniec 2023 r. wyniesie już ponad 40%, a na koniec 2024 r. już po wyborach dobije do ok. 50%.
Słowo „dezinflacja” zawitała na pierwsze strony gazet i stron internetowych. Przez niektórych komentatorów i polityków została odtrąbiona jako sukces i koniec problemów. Ale co to oznacza w praktyce?
- Z dezinflacją mamy do czynienia wtedy, gdy procentowe przyrosty cen w ujęciu rok do roku (r/r) spadają, chociaż tak naprawdę rosną, tyle że wolniej. Czy w takiej sytuacji jest się z czego cieszyć? Nie za bardzo. Nie czas na otwieranie szampana. Wzrosty cen będą nadal dotkliwe dla naszych budżetów domowych i naszych oszczędności – mówi dr Sławomir Dudek, prezes i główny ekonomista Instytutu Finansów Publicznych.
Spadek inflacji nie oznacza, że ceny spadną. Ceny większości produktów i usług będą rosły dalej, choć wzrosty cen będą w tzw. ujęciu procentowym mniejsze.
- Ponadto w tzw. ujęciu rok do roku gubimy to, co było wcześniej. Dlatego na inflację warto spojrzeć z dłuższej perspektywy czasowej. Aby pokazać, że spadek inflacji nie oznacza spadku cen, można posłużyć się prostym przykładem ceny 1 litra oleju rzepakowego w ciągu ostatnich trzech lat – dodaje szef Instytutu Finansów Publicznych.
Magia liczb. Magia procentów
W 2020 r. mogliśmy kupić litr oleju rzepakowego nawet za 5 zł. Ta cena utrzymywała się zresztą przez wiele lat przed 2020 r. Z perspektyw czasu można docenić, jak wielką wartością była stabilność cen i stabilna inflacja. W 2021 roku cena oleju gwałtownie wzrosła do 10 zł. Uległa więc podwojeniu. Można powiedzieć, że „inflacja oleju” pomiędzy tymi poziomami cen wyniosła 100 procent (wzrost ceny o 5 zł porównujemy do ceny wyjściowej 5 zł, czyli 5/5*100=100 proc.). W 2022 roku olej znowu bardzo zdrożał, o kolejne 5 zł.
Cena w sklepach dochodzi teraz nawet do 15 zł za litr. Ale procentowo wzrost ceny był już znacznie mniejszy niż w poprzednim okresie. Wyniósł bowiem 50%. Dlaczego? Bo te kolejne 5 zł odnoszone jest do wyższej ceny, czyli do 10 zł (5/10*100=50 proc.). Magia liczb. Magia procentów.
W statystyce to jest efekt bazy statystycznej. A dla konsumenta dodatkowe 5 zł na litrze. Niemało.Mamy więc tzw. dezinflację w cenach oleju. „Inflacja oleju” spadła o połowę, ze 100 proc. do 50 proc. Ale litr oleju zdrożał o kolejne 5 zł i jest 3 razy droższy niż w 2020 r. Teraz kosztuje 15 zł, a dwa lata temu było to zaledwie 5 zł.
W analogiczny sposób można intepretować wolniejszy wzrost cen w całej gospodarce. Łączna inflacja dla wydatków przeciętnego konsumenta na koniec 2022 r. wyniosła ok. 17 proc., a w I kwartale br. dobije do ok. 20%. W kolejnych miesiącach możemy mieć do czynienia z tzw. dezinflacją Według prognoz na koniec bieżącego roku średnia inflacja może wynieść ok. 9-10%. Ale – jak pokazuje ten prosty przykład „5-10-15” – to nie oznacza, że ceny spadną.
Za te same dobra i usługi w skali miesiąca płacimy o 700 zł więcej
Jeżeli na przykład rodzina 2+1 miała wydatki w 2021 r. ok. 4000 zł miesięcznie, to na skutek wysokiej, niemal 17 procentowej inflacji za te same dobra i usługi musiała płacić w skali miesiąca w 2022 r. niemal 700 zł więcej. A co się stanie, jeśli inflacja zmaleje do ok 9-10%? Wydatki takiej rodziny za ten sam koszyk dóbr i usług nie zmaleją, lecz wzrosną. Przyrost wyniesie ok. 450-500 zł miesięcznie.
- Czyli mimo, że inflacja spadnie z 17 proc. do ok. 10 proc., przyrost wydatków wyniesie prawie 500 zł wobec 700 zł przy inflacji 17-procentowej. Czy kolejne 500 zł co miesiąc to mało dla takiej rodziny? Trzeba wielokrotnie przypominać, że „dezinflacja” nie zatrzyma wzrostu cen. Wzrosty naszych wydatków wciąż będą znaczące, mimo że „procenty” będą wyglądać lepiej. Dezinflacji i procentów do garnka nie wsadzimy – przestrzega dr Sławomir Dudek.
Musimy mieć też na uwadze, że te 17 proc. wzrostu cen w 2022 r. liczymy od cen, które wzrosły o prawie 9 proc. w ciągu 2021 roku. W 2020 r. – mimo kryzysu covidowego – ceny też rosły. Na początku 2020 roku, gdy nikt nie znał słowa koranawirus, inflacja w Polsce sięgała 5 proc. r/r. To dwa razy więcej niż cel inflacyjny.
Łącznie od początku 2020 r. skumulowana inflacja do końca 2022 r. wyniosła prawie 30%, podczas gdy na przykład w Niemczech było to ok. 15%. W Polsce dwa razy więcej. Jak dołożymy rok 2023 i kolejne 9-10%, to skumulowana inflacja na koniec 2023 r. wyniesie już ponad 40%, a na koniec 2024 r. już po wyborach dobije do ok. 50%.
Mimo to rząd steruje centralnie cenami, a wiele z nich po prostu zamroził. Jednak tego mrożenia nie da się utrzymać w nieskończoność. To mrożenie kosztuje dziesiątki miliardów złotych z budżetu. Spójrzmy na Węgry. Orban przed wyborami zamroził wiele cen. Obiecał osłony i zasiłki. Deklarował, że nie będzie podnosił podatków. A finalnie doszedł do ściany.
- Nikogo nie stać na tak długie mrożenie cen. Nawet krajów bogatszych niż Węgry. Te też zresztą musiały w końcu ceny odmrozić. I wszystko się tam rozsypało. Inflacja gwałtownie po wyborach wzrosła. Teraz wynosi blisko 26%. W węgierskich sklepach brakuje towarów, a forint szaleje. Węgrzy musieli o 180 stopni zmienić podejście do KPO i dogadać się Komisją Europejską., Wycofali się też z obietnic i podnoszą podatki – podsumowuje dr Dudek.
Źródło: Instytut Finansów Publicznych