Instytucje publiczne, takie jak ZUS czy NIK, organizują przetargi na takie stawki, że firmy ochroniarskie same są zmuszone obcinać pensje. Inaczej pozostaje im tylko... zbankrutować - pisze "Gazeta Wyborcza".
Zobacz także: Szykują się wielkie zwolnienia w ochronie? Pracę może stracić nawet 10 tys. osób
Jak twierdzi Polska Izba Ochrony, np. oddziały Zakładu Ubezpieczeń Społecznych oferują za godzinę pracy 16 złotych. Jak łatwo obliczyć, biorąc pod uwagę marżę firmy, która zatrudnia oraz koszty zatrudnienia, z tej stawki nie zostaje przepisowe 13 zł brutto na godzinę. W praktyce jest to często kilka złotych! PIO zawiadomiło więc prokuraturę oraz napisało list do Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej z prośbą o interwencję. Liczy, że podejmą kroki w tej sprawie i jakoś wpłyną na regulacje rynku ochrony.
Pomijając niskie płace, nadgodziny w tej branży zdaje się, że nie istnieją. Kontrola przeprowadzona w 2016 roku pokazała, że zatrudnieni potrafią przepracować nawet - uwaga – 700 godzin w miesiącu! Na rynku ochroniarskim ok. 60 proc. umów to zlecenia z sektora publicznego. To oznacza, że na stawki proponowane przez instytucje publiczne sektor praktycznie sam nie ma wpływu. Patologiczne przypadki zatrudnień zdarzały się w całym kraju, w wielu placówkach, bez względu na urząd i miasto.
Czytaj również: Tylko górnikom nie maleją emerytury, reszta będzie dostawała coraz mniejsze świadczenia
Jak podaje Państwowa Izba Ochroniarska, z powodu za niskich stawek narzucanych przez sektor publiczny, upadło już ok. 10-15 proc. agencji ochroniarskich.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"