Jak pisze "Gazeta Wyborcza" podszywanie się pod pracowników sanepidu przed oszustów to działanie popularnie wśród złodziei tożsamości. Pozyskują oni dane osobowe swoich ofiar, a następnie biorą na nie między innymi kredyty. Niczego nieświadoma osoba nagle zostaje z często niemałym zobowiązaniem finansowych, o którym nic nie wiedziała, a który musi spłacać. "Gazeta Wyborcza" przytacza historię mężczyzny przebywającego na kwarantannie po powrocie z Belgii, zgodnie z procedurami odwiedzany był on codziennie przez policję. Pewnego dnia zapukał jednak do jego drzwi mężczyzna podający się za pracownika sanepidu, który chciał pobrać wymaz. Ofiara wypełniła podstawiony formularz, gdzie trzeba było podać między innymi numer dowodu osobistego czy PESEL. Gospodarz miała jednak cały czas przeczucie, że kojarzy rzekomego pracownika sanepidu, okazało się, że jego wizerunek widniał na osiedlowym ogłoszeniu o osobach podszywających się pod sanepid.
Czytaj także: Dodatkowe wolne za święta w sobotę w 2020 roku
Według ustaleń policja oszuści podsłuchując radiowe kanały policyjne namierzają nazwiska i adresy zamieszkania potencjalnych ofiar. W sprawie przytoczonej przez "Gazetę Wyborczą" sprawcą okazał się mieszkaniec tego samego osiedla, na którym mieszka jego ofiara. Według danych Związku Banków Polskich tylko w 2019 roku próbowano wyłudzić 5,1 tys. kredytów na łączną sumę ponad 280 mln złotych.
Sprawdź też: Słodycze i małpki podrożeją. Wraca podatek cukrowy!