Ołeh do Polski przyjechał do Polski 8 lat temu na studia. Jego żona, Oksana, przyjechała tu w 2015 roku. On pracuje w gastronomii, ona jako ekspedientka w sklepie. Jego koledzy czasami śmieją się z niego, że z wyższym wykształceniem to w rodzinnym Tarnopolu byłby szefem jakiegoś lokalu, a nie pracownikiem. Ołeh rozkłada jednak ręce i pyta wtedy „po co”?
- Ja wiem, że nawet dla Polaków praca na kuchni czy sklepowej kasie to takie minimum, dobre na start – stwierdza. - Tylko że ja i tak zarabiam tu więcej niż mój tata, który na Ukrainie jest kierownikiem jednego ze sklepów. Ja jestem w stanie tutaj się utrzymać, a jeszcze im wysłać kilka groszy, i mówią, że muszę tutaj żyć jak król.
Wcale tak nie żyje. Na przysłowiową rękę dostaje od 2,5 do 3 tys. złotych. To mniej niż średnia w Polsce, ale wielokrotnie więcej niż średnie zarobki w jego rodzinnym mieście. Według państwowych danych statystycznych Ukrainy, w okręgu Tarnopola w 2017 zarabiano średnie 5,5 tys. hrywien czyli… 750 złotych. Nawet w okręgu Kijowa z która pochodzi żona Ołeha, gdzie średnia pensja była jedną z najwyższych, w przeliczeniu na złotówki zarobki wynosiły ok. 1 tys. złotych. Oczywiście, podstawowe koszty życia na Ukrainie są tańsze niż w Polsce, ale już dobra świadczące o naszym statusie materialnym dużo droższe.
- Kupiliśmy sobie z Oksaną ostatnio samochód – opowiada Ołeh. - Nic wielkiego, Forda, który był tutaj na rok przede mną. - Uśmiecha się. - Oczywiście też musieliśmy tu chwilę na to odłożyć, ale za taki sam samochód na Ukrainie zapłacilibyśmy nawet 2 razy więcej.
Łatwo policzyć, że w takim wypadku, dla zarabiających na Ukrainie, auto będące w zasięgu ręki każdego przeciętnego Polaka, jest marzeniem ściętej głowy. Potwierdzają to dane, które opublikowała „Rzeczpospolita” - niemal co trzeci Ukrainiec w Polsce ma kupiony sprzęt RTV w naszym kraju, co czwarty kupił w Polsce samochód, a są i tacy, którzy zainwestowali w nieruchomości. Kupują artykuły wyposażenia wnętrz (31 proc.), sprzęt komputerowy (26 proc.) czy właśnie samochody (24 proc.).
Choć niemal połowa przebywających w Polsce Ukraińców wysyła część swoich zarobków w rodzinne strony, a kwota ta wzrosła także o połowę (1,7 mld złotych), to aż 60 proc. nie zamierza wracać na Ukrainę, a jako swój dom w przyszłości widzą Polskę.
- To naturalne. - Wzrusza ramionami Ołeh. - Tak jak Polacy wyjechali na Wyspy Brytyjskie i zapowiadali, że to tylko na chwilę. W większości pamiętają dalej o domu, często pomagają tutaj rodzinie, ale tam kupują domy, ich dzieci chodzą do tamtejszych szkół i często nawet nie czują się już (te dzieci – przyp. red.) Polakami, a Anglikami lub Irlandczykami.
Ołeh też nie wróci. Z żoną spodziewają się dziecka i przyznają, że raczej nie będzie dwu, a nawet trzyjęzycznym dzieckiem. Ołeh z domu wyniósł język ukraiński, a Oksana rosyjski. Dlatego nawet teraz, w ich polskim domu mówią po polsku. W końcu tu żyją, tu pracują i tu wydają pieniądze.