Wakacje nad Bałtykiem mogą wyzerować nam portfel
Po kilku miesiącach ścisłego lockdownu, od końca maja, gastronomia kolejny raz mogła otworzyć się na gości. Nad morzem restauratorzy postanowili szybko nadrobić straty z tym związane i znacząco podnieśli ceny swoich produktów. Według prognoz Izby Gospodarczej Gastronomii Polskiej (IGGP) podczas zbliżających się wakacji ceny mogą urosnąć nawet o 20 proc. W podnoszeniu cen brylują oczywiście nadmorskie kurorty. Już w maju, po otwarciu ogródków gastronomicznych, w mediach społecznościowych zaroiło się od postów niezadowolonych klientów, którzy za posiłek musieli uiścić niebotyczny rachunek. Sławne stało się zdjęcie paragonu z jednej z gdańskich restauracji, gdzie trzyosobowa rodzina musiała za obiad zapłacić 175 zł.
ZOBACZ: OBRZYDLIWE wakacje w Polsce: gnijące śmieci, przeterminowane jedzenie, brak szczepień. Dramat turystów
Do wzrostu cen w gastronomi przyczyniła się oczywiście pandemia koronawirusa COVID-19 i kilkumiesięczny lockdown, jednak równie wielki wpływ miała wysoka inflacja, która w maju osiągnęła poziom niemal 5 proc. Kolejnym czynnikiem jest wprowadzona na początku roku opłata cukrowa. To właśnie ceny napojów na restauracyjnych rachunkach kują w oczy najbardziej. Na przykład w Kołobrzegu za piwo trzeba zapłacić pomiędzy 9 zł, a 15 zł. Zdrożała również lemoniada, która potrafi osiągać cenę nawet 18 zł za szklankę.
Skąd tak wielki wzrost cen?
Zakładając, że nad morzem za porcję ryby i napoje można zapłacić nawet 90 zł to typowa czteroosobowa rodzina, która chciałaby się żywić w ten sposób podczas tygodniowego pobytu musiałaby wydać nawet 2500 zł na same obiady. Jest to kwota naprawdę spora, a do tego dochodzą jeszcze koszty pozostałych posiłków, noclegu oraz atrakcji. Urlop spędzony w tym roku nad polskim morzem zapowiada się na naprawdę kosztowny.