W tej sprawie Europa podzielona jest na pół. Większość państw zachodnich zakazuje pracy w niedzielę. Do wyjątku należy Portugalia, Irlandia czy Szwecja. W Europie środkowo-wschodniej regulacje są bardziej liberalne i sklepowe witryny nie goszczą klientów tylko na Ukrainie czy Węgrzech.
Czytaj też: Śmieciówkarze i firmy będą mogłby się zrzeszać w związkach zawodowych? Tak, ale jest pewien haczyk
Polskie prawo zakazuje pracy w święta, ale nie w niedzielę. Ze względu na patologię umów cywilnoprawnych, w praktyce nawet Boże Narodzenie czy Dzień Niepodległości można bez większych przeszkód zrobić zakupy. Zakaz handlu obowiązuje obecnie w 13 świąt państwowych i religijnych w roku. Należą do nich: 1 stycznia - Nowy Rok, Świętej Bożej Rodzicielki; 6 stycznia - Trzech Króli, Objawienie Pańskie; 20 kwietnia – Wielkanoc; 21 kwietnia - Poniedziałek Wielkanocny; 1 maja - Święto Pracy; 3 maja - Święto Konstytucji 3 Maja; 8 czerwca - Zesłanie Ducha Świętego, Zielone Świątki; 19 czerwca - Boże Ciało; 15 sierpnia - Święto Wojska Polskiego, Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny; 1 listopada - Wszystkich Świętych; 11 listopada - Święto Niepodległości; 25 i 26 grudnia - Boże Narodzenie.
Niedziele wolne albo lepiej płatne
Do zmiany przepisów od lat zabierają się największe związki zawodowe. A że mają na to różne pomysły, to stan prawny nie uległ zmianie od 2007 roku, kiedy zakazano pracy w święta. W ciągu ostatnich kilkunastu lat związkowcy z NSZZ „Solidarność” wielokrotnie podejmowali temat wprowadzenia zakazu handlu w niedziele.
Przed wakacjami przedstawiciele związków zaczęli zbierać 100 tys. podpisów, potrzebnych do zgłoszenia obywatelskiego projektu ustawy. Początkowo sama "Solidarność" nie precyzowała tego czy handel miałby być tylko ograniczony czy całkowicie zakazany w niedzielę. Wśród wstępnych założeń pojawiła się propozycja kilku niedziel w roku, w której Polacy mogliby robić zakupy - dwie przed Bożym Narodzeniem i jedną przed Wielkanocą oraz po jednej w okresie zimowych i letnich wyprzedaży.
W piątek, 2 września przedstawiciele "S" złożyli w Sejmie obywatelski projekt ustawy, pod którą podpisało się 350 tys. osób.
Co zakłada projekt ustawy? Przede wszystkim zakaz handlu w sklepach w niedzielę. Otworzenie placówki handlowej będzie możliwe tylko wtedy, gdy za ladą stanie sam właściciel. Tego dnia nie będzie mógł sprzedawać zarówno pracownik etatowy, jak i ten zatrudniony na podstawie umowy cywilno-prawnej. Sklepy otwarte będą mogły być jedynie w kilka niedziel w roku, m.in. w niedziele poprzedzające Boże Narodzenie, Wielkanoc, początek roku szkolnego oraz w tzw. niedziele wyprzedażowe przypadające w styczniu, czerwcu i lipcu. W niedzielę będą mogły być czynne jedynie stacje paliw, cukiernie, piekarnie, kioski, apteki i sklepy z pamiątkami.
Za złamanie przepisów będą groziły surowe kary – nawet 2 lata więzienia.
"Solidarność" już za rządów Ewy Kopacz zebrała 120 tys. podpisów pod podobnym projektem ustawy, ale większość sejmowa PO-PSL nieprzychylna związkowcom (ze wzajemnością), wyrzuciła go do kosza. Teraz okoliczności w parlamencie dla postulatów związkowców – ich zdaniem, są bardziej sprzyjające.
Sprawdź także: Chcesz się ubezpieczyć w NFZ? Grozi za to "kara". Skąd się ona bierze i jak jej uniknąć
Nieco inaczej do sprawy podchodzi Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych, które proponuje rozwiązanie albo-albo. Przedstawiciele OPZZ nie mają parcia, aby niedziele były koniecznie wolne od pracy i handlu, ale żeby praca tego dnia była lepiej wynagradzana - stawki musiałyby być dwu-, trzykrotnie wyższe niż w normalnych dniach pracy. A konkretne stawki regulowałyby branżowe układy zbiorowe.
Skoro miliony Europejczyków radzi bez niedzielnego shoppingu, dlaczego miałby to się nie przyjąć u nas?
Zakaz handlu a gospodarka
Ekonomiści i handlowy żonglują liczbami, które mają udowodnić, że dodatkowe kilkadziesiąt dni wolnych od zakupów będzie ogromnych ciosem nie tylko dla krajowej gospodarki, ale także w skali makro dla samych pracowników i klientów.
Serwis bankier.pl wyliczył, że każda wolna niedziela kosztowałby nas aż 1 mld zł – rocznie ok. 50 mld zł (to ponad dwuletni koszt wypłacania pieniędzy w ramach projektu 500 zł na dziecko).
Specjaliście podkreślają, że jeden dzień w handlu mniej, to nie tylko mniejsze zyski sklepów. Po kieszeni dostanie też cały łańcuch współpracujący z handlem. W niektórych branżach doszłoby do poważnych przestojów, które zmusiłyby pracodawców do zmniejszenia zatrudnienia, np. ograniczenia liczby kasjerów, zespołów sprzątających, kierowców samochodów dostawczych, ochroniarzy itd.
Jednocześnie zakaz generowałby koszty dla samych przedsiębiorców, bo zamknięte obiekty handlowe nie zarabiają na siebie. Straciłyby też przedsiębiorstwa kooperujące np. dostawcy energii, wody i gazu.
Spadku sprzedaży po wprowadzeniu całkowitego zakazu handlu w niedzielę spodziewa się ekonomista Paweł Majtkowski. - Być może ludzie byliby chętni do pracy w niedzielę, gdyby była ona lepiej opłacana - zastanawiał się ekspert w radiowej Czwórce. - Takie zakazy lepiej wprowadzać w okresie gospodarczej prosperity – dodaje. Jednak, jak przyznała psycholog z Uniwersytetu SWPS Joanna Gutrol, Polacy - zwłaszcza w dużych miastach - żyją w trybie "rozregulowanym i zmianowym". - To zmniejsza szanse na podtrzymywanie relacji społecznych. Jeden dzień wolny być może rozwiązałby ten problem - przekonywała w Czwórce.
Zobacz koniecznie: Cztery godziny pracy w Wielki Piątek i Wigilię? Nowy projekt PSL [SONDA]
Głos w tej sprawie zabrał również Guillaume de Colonges, prezes sieci Carrefour w Polsce, który został o pomysły związkowców podczas konferencji prasowej. Francuz przyznał, że na pewno ta inicjatywa miałaby wpływ na rynek pracy i zwolnienia pracowników. W jego przekonaniu sprzedaż w sklepach w niedzielę jest usługą dla ludności, która jest potrzebna, bo nie wszyscy mogą i mają czas zrobić zakupy w ciągu sześć pozostałych dni. De Colonges jednocześnie zauważył, że wprowadzenie ewentualnych ograniczeń zawsze trzeba przemyśleć, bo takie decyzje mają swoje konsekwencje i to nie tylko dla pracowników w handlu, ale także dla dostawców, firm transportowych i innych uczestników rynku. Jego zdaniem taka decyzja zredukowałaby więc miejsca pracy nie tylko w handlu, ale także w innych ogniwach łańcucha dostaw.
Ucierpią pracownicy i klienci?
Krytyczny wobec pomysłu Solidarności jest Andrzej Faliński, dyrektor generalny Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji. - To jest nieodpowiedzialne huśtanie się na populistycznym pomyśle. Z jednej strony mamy nowy podatek (handlowy - red.), z drugiej jest pomysł zabrania jednej siódmej czasu pracy. To obniży przychody o trzy, a nawet kilkanaście procent - ocenia w rozmowie z tvn24bis.pl.
Zdaniem Falińskiego "handel na pewno to zrekompensuje, ale ze stratą dla klienta i pracownika".- Uważam, że jest to bardzo niedobry pomysł. Związki bronią interesu pracownika, a to na pewno uderzy w wynagrodzenia, premie i elementy niepłacowe wynagrodzenia. Będzie jeszcze gorzej z zatrudnieniem – wylicza. Faliński uważa, że jest to także kolejny problem dla "słabszych firm, które odczują wprowadzenie nowego podatku".
Całkiem inne światło na sprawę rzuca przewodniczący Sekretariatu Krajowego Banków, Handlu i Ubezpieczeń NSZZ "Solidarność Alfred Bujara.Z analiz związku zawodowego wynika, że w okresie dwóch lat od wprowadzenia ustawy przyniesie to wzrost sprzedaży, a co za tym idzie ewentualny wzrost zatrudnienia, tak jak to ma miejsce na Węgrzech. Jednocześnie dodaje, że "nie ma ekonomicznych przesłanek, by się tego bać".
Solidarność spodziewa się, że w przypadku nowych przepisów zadziała podobny mechanizm jak obecnie w okresie świątecznym.- Przed wolnymi i świętami obroty wzrastają, bo ludzie kupują na zapas. Kiedy święto przypada w niedzielę, to obroty wzrastają o 6 proc. w porównaniu do kolejnego weekendu, kiedy sklepy są otwarte zarówno w piątek, sobotę oraz niedzielę - tłumaczy Bujara w TVN24 BiŚ.
Źródło: superbiz.pl, bankier.pl, Program 4 PR, dlahandlu.pl, TVN24 BiŚ