Lekarze po narkotykach. Polska służba zdrowia z drugiej strony

2018-04-22 15:59

Lekarz to, z samej nazwy, osoba która powinna leczyć. Gdy jednak prześwietlimy sytuację w służbie zdrowia okazuje się, że chociażby szpitale same wymagają gruntownego badania i konkretnych zabiegów. Nadgodziny, wyścig szczurów i wielkie koncerny, które płacą wielkie pieniądze.

Ostatni raport „Razem dla Zdrowia" pokazuje, że lecznictwo w Polsce nie powinno zajmować się innymi, a samo przejść porządną rehabilitację. Aż 93 proc. Polaków wskazało, że obecny system zdrowia im się nie podoba. Płacimy dużo, a w zamian otrzymujemy kolejki i diagnozy, które nie powinny mieć miejsca. Dlatego właśnie wiele osób zamiast Narodowego Funduszu Zdrowia wybiera prywatną wizytę u lekarza.

- Jak idziesz prywatnie, to lekarz za to dostaje więcej więc i traktuje cię lepiej. Każda usługa fundowana przez NFZ będzie robiona na odczepne – mówi lekarz-internista ze stołecznego szpitala. - Dlatego później słyszymy historie, że ludzie chodzą do 5 różnych lekarzy i każdy daje inną diagnozę. Dwóch z nich da dobre diagnozy, tylko różne, bo objawy mogą wskazywać na różne choroby. Ale trzech da diagnozę byle jaką, przepisze lek, który nie zagrozi zdrowiu i życiu, ale i nie pomoże, chyba że jako efekt placebo.

CZYTAJ KONIECZNIE: Na zepsutym sygnale – katastroficzny obraz służby zdrowia

Bo w „państwówce" brak pieniędzy. Po latach kształcenia, kursów (za które pracownik służby zdrowia często sam płaci) niektórzy lekarze w Warszawie zarabiają „bazowo" (nie biorąc dyżurów) po 3-4 tys. złotych na rękę za miesiąc pracy. Sami mówią, że to nie jest źle, ale pozwala przeżyć od 1-go do 1-go. Dlatego masowo biorą nadgodziny... i sami płacą za to zdrowiem.

- Ja mam ten luksus, że pracuję tylko w prywatnej placówce – opowiada warszawski lekarz. - Mam jednak kolegę, który brał nadgodziny w państwówce, a potem jeszcze dyżur w prywacie. Po 20 godzin dziennie, spał 2 godziny w swoim gabinecie i dalej jazda. W końcu siadło serce. Mija kilka miesięcy, a dalej jest wrakiem człowieka. Z pracy zrezygnował.

Nie chodzi tylko o pieniądze, ale i doświadczenie, które jest potrzebne do dalszego rozwoju. Sam były minister zdrowia, Konstanty Radziwiłł twierdził, że nadgodziny wśród, chociażby, lekarz-rezydentów to nic nadzwyczajnego, bo muszą zdobyć wspomniane doświadczenie. Między innymi dlatego w ciągu ostatnich 25 lat z Polski wyjechało około 30 tys. lekarzy.

- Tracimy diamenty medycyny, bo nie potrafimy zapewnić tym ludziom odpowiedniego rozwoju – zauważa Wojciech Bociański, ekspert ds. służby zdrowia, Business Centre Club. - Tu nie chodzi nawet o lepszy sprzęt medyczny, tylko o samorealizację. Młodzi znają języki, więc uciekają do innych krajów bo tam mogą się spełniać. Wyrzucamy pieniądze w błoto, bo kształcenie lekarza jest kosztowne, a on potem wyjeżdża.

Ale sprzęt też jest ważny. Jerzy, który pracuje jako dziecięcy pediatra w jednym z warszawskich szpitali twierdzi, że w przypadku jego pracy to tylko dobra wola ludzi, którzy dają pieniądze na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy pozwala mu pracować. W szpitalach, gdzie brakuje sprzętu zakupionego z WOŚP, sale często pamiętają czasy kształtowania się III RP. Na służbę zdrowia mamy w 2018 roku przeznaczyć niemal 100 mld złotych. Problem w tym, że i tak prywatnie dokładamy do tego niemal 40 miliardów.

ZOBACZ TAKŻE: Szpitale biją na alarm. Brakuje lekarzy

- Polski system opieki zdrowotnej to po prostu patologia – tłumaczy Jerzy, dziecięcy pediatra. - Teoretycznie zalicza się nasz kraj do listy rozwijających się, a budżet na służbę zdrowia jest tak niski, jakbyśmy byli krajem, za przeproszeniem, trzeciego świata.

Nie ma więc kto leczyć, nie ma i na czym leczyć. Wiele ludzi kombinuje, dzwoniąc po karetkę, bo wtedy mają większą szansę, że „od ręki" sprawa zostanie załatwiona. W innym przypadku trzeba płacić.

- Przychodzi do mnie pani i mówię jej, że termin na jej leczenie to za pół roku będzie – wyjaśnia mi jeden z lekarzy. - Kobieta od razu pyta się, co jakby wzięła prywatnie. Dzwonię do kolegi, sprawdza, i mówię „to na następny tydzień będzie".

W takim systemie trudno pracować. Lekarze łapią się każdej sposobności, by zarobić dodatkowe pieniądze. Sami przyznają, że z etyką lekarską nie ma to wiele wspólnego, ale muszą też myśleć o rodzinie i swoim własnym ja. Jak mówią, sytuacji przedstawionej w filmie Patryka Vegi „Botoks" nie ma. Twierdzą, że żaden lekarz nie przepisywałby leku, którego działanie jest niewiadome. Ale zamiennik, który działa inaczej, to już inna sprawa.

- Służba dla ludzi to jedno, ale ja też mam swoje życie, żonę i dzieci – stwierdza lekarz z warszawskiego szpitala. - Jak sama placówka nie podpisze kontraktu z firmą farmaceutyczną, to zrobię to prywatnie. Będę trzaskał na zaleceniach leki, które działają, ale są gorsze niż innej firmy.

Starsi twierdzą, że to pokłosie łapówkarstwa. Zaznaczają, że kiedyś ¼ pensji lekarz brał w „grantach" od ludzi. Łapówki zniknęły, ale nie poprawiło to sytuacji w służbie zdrowia.

- Cieszę się, że zniknęło łapówkarstwo, ale zarazem spowodowało to narodzenie się kolejnej chorej sytuacji – stwierdza lekarz pracujący w Warszawie i tłumaczy: - Każdy lekarz chce się pokazać, bo liczy, że ktoś zaproponuje mu lepiej płatną posadę w jakiejś prywatnej klinice czy szpitalu. Szuka więc haków na kolegów, by nie mieć konkurencji. Ludzie przychodzą z czystej ludzkiej wdzięczności dać ci czekoladę, a ty uciekasz przed nimi, bo jeszcze posądzą cię o branie w kieszeń.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają
Najnowsze