Podatek od seksu? Czy to jest w ogóle możliwe? Okazuje się, że są kraje, które już do takiej daniny zobowiązały swoich obywateli. Zatem kolejna pod tym względem może być Polska. Propozycję podatku od seksu złożył prezydent Pracodawców RP Andrzej Malinowski. "Interesujący może być podatek od… seksu. Obowiązuje on w niemieckich miastach, np. w Bonn i Kolonii. Co prawda dotyczy jedynie osób uprawiających najstarszy zawód świata, ale dlaczego nie rozszerzyć go na całą populację? Miałby zapewne świetną ściągalność! Ktoś przecież, kto nie chciałby go płacić, musiałby udowodnić, że nie ma nic wspólnego z seksem! Nikt nie przyznałby się do tego, bo wstyd. Można nawet w ciemno założyć, że jeśli wysokość podatku była zależna od częstotliwości kontaktów, to spora część populacji zapłaciłaby z własnej woli najwyższe stawki. Choćby po to, żeby sąsiedzi zazdrościli" - pisze w swoim felietonie.
Okazuje się, że podatek od seksu to nie wszystko. Państwową kasę mogłyby zasilić także pieniądze z daniny od puszczania bąków. "Więc cóż, jak szaleć to szaleć. Wprowadziliśmy estoński CIT, to i weźmy także daninę od – pardon my French – krowiego pierdzenia. Polska przecież jest krajem rolniczym, krów u nas wiele, puszczają one w atmosferę gazy, te zaś szkodzą środowisku. W ten sposób i ekolodzy będą zadowoleni i parę groszy do budżetu wpadnie. Czy jednak podatkiem obłożyć wyłącznie poczciwe krasule? Z łatwością przecież można go rozszerzyć choćby na świnie. W tym przypadku potrzebna jednak jest dokładna definicja, co pod tym pojęciem się kryje. Może ona stworzyć pewne problemy w pracy czy wśród znajomych. No i warto z tej kategorii wyłączyć polityków. Jakieś ulgi im się przecież należą" - rozpisuje się Malinowski.
QUIZ: Seks w PRL. Pamiętasz, jak to było?
Czy z taką radosną twórczością i pomysłowością prezydent Pracodawców RP miałby duże szanse na zostanie specem od podatków w resorcie finansów?