Panie profesorze, czy gospodarka zdominuje kampanię wyborczą, czy będą nią rządziły tematy zastępcze, typu robaki?
Opozycja będzie chciała gospodarkę zrobić głównym tematem, natomiast rządzący będą chcieli, żeby głównym tematem były robaki i Jan Paweł II. Oczywiście jeszcze coś co może się pojawić, bo pomysłowość polityków jest nieskończona. Wiele będzie zależało od tego, w jakim stanie będzie gospodarka.
A w jakim stanie jest gospodarka? Pierwszego dnia wiosny PiS wyemitował spot, w którym przekonywał, że dzięki rządowi przetrwaliśmy zimę. Nie zabrakło węgla, w domach było ciepło i te wszystkie kasandryczne przepowiednie opozycji się nie spełniły.
Rządzący mieli dużo szczęścia, bo w styczniu zamiast -20 stopni mieliśmy prawie +20 stopni. Dlatego węgla nie zabrakło. Do tego dochodzi nieudolność opozycji, która sama wystawia się na strzał. Ale główny problem gospodarczy Polski to nie kwestia węgla.
A co jest głównym problemem? Inflacja?
Tak, inflacja. Co więcej, problemem nie jest nawet obecna inflacja. Polsce grozi utknięcie w wysokiej inflacji na lata. I nie chodzi o to, czy inflacja w najbliższym czasie statystycznie się obniży. Ceny nadal będą rosły, być może trochę wolniej niż do tej pory, ale na pewno nie będą spadać. Wysoka inflacja jest problemem dla kilku grup społecznych. Po pierwsze dla tych, którzy nie mają dobrze indeksowanych dochodów. I nie mam wątpliwości, że rządzący zadbają o to, żeby ich elektorat miał podwyższane odpowiednio dochody. Czyli emeryci, renciści - co w tej chwili już się odbywa kosztem wzrostu deficytu i długu publicznego. Druga grupa, to nisko opłacani pracownicy. Dlatego cały czas będzie silny nacisk na wzrost płacy minimalnej. Natomiast rządzący odpuścili np. posiadaczy oszczędności, którzy tracą na inflacji - to nie jest ich elektorat. Tak samo jak nauczyciele nie są ich elektoratem. I niepełnosprawni. Więc nie chcą na nich marnować pieniędzy.
Inflacja w lutym wyniosła 18,4 proc. To ma być szczyt jej. A potem ma dość gwałtownie spadać po to żeby - jak mówi prezes NBP – pod koniec roku była już jednocyfrowa.
Nie będziemy mieć w tym roku jednocyfrowej inflacji. To bajka, że inflacja sama spadnie, czy jak mówi bank centralny, że sama spadnie w ciągu trzech lat do 2,5 proc. To jest bujda. Ona rzeczywiście nam się obniży w najbliższych miesiącach. Nie wiem czy już w marcu, ale na pewno w kwietniu. Ale to będzie w dużej mierze efekt statystyczny. To będzie znaczyło tylko tyle, że ceny będą rosły wolniej, niż 12 miesięcy temu. I nic dziwnego, bo 12 miesięcy temu wybuchła wojna i nastąpił gwałtowny wzrost cen gazu, energii, benzyny.
To, co chyba najbardziej u nas niepokoi, to wysoka, przekraczająca 12 proc. inflacja bazowa. Co jest jej powodem?
Inflacja bazowa pokazuje ten element inflacji, który nie wynika z zewnętrznych czynników, czyli putinflacji, jak to mówi nasz rząd, tylko wynika z tego, co się dzieje wewnątrz naszej gospodarki. To są m.in. rosnące koszty produkcji, w tym koszty płacowe. A płace rosną w tempie 13-14 proc. Niewystarczająco aby dogonić ceny, ale znacząco podnosząc koszty produkcji.
Czyli tzw. spirala cenowo-płacowa?
Tak, to jest efekt spirali cenowo-płacowej. Dlatego, żeby inflacja się nie utrwaliła, tę spiralę trzeba przerwać.
W jaki sposób? Czy to jest realne w roku wyborczym?
Zadał Pan dwa pytania w jednym. W jaki sposób to zrobić? Odpowiedź jest taka, że niestety bezbolesnego sposobu walki z inflacją nie ma. Inflacja oznacza sytuację, w której jest za dużo pieniędzy na rynku. Wiem, że wszystkim się wydaje, że mamy za mało pieniędzy, ale gdyby pieniędzy nie było za dużo, to ceny by nie wzrastały. Metoda walki z inflacją, to ograniczenie ilości pieniądza na rynku. To się robi na dwa sposoby - bank centralny stara się nas zniechęcić do brania kredytów i podnosi stopy procentowe.
Od kilku posiedzeń stopy nie są podnoszone, a od niektórych członków RPP słyszymy nawet, że mogą być obniżane.
To byłoby szaleństwo! Natomiast druga połowa tej układanki jest taka, że rząd musi wspierać działania antyinflacyjne nie zastępując zmniejszonego popytu prywatnego, przez zwiększony popyt własny. Wtedy sytuacja jest bez zmian, inflacja rośnie. To oznacza dla rządu konieczność oszczędzania. Jak jest szansa takiej polityki w okresie przedwyborczym? Myślę, że nieduża.
Nie tylko rząd chce wydawać pieniądze. Jak się wsłuchamy w to, co mówią formacje opozycyjne, to tam nie ma żadnych pomysłów na oszczędzanie. Mamy wyścig na obietnice wyborcze.
Tak, to mnie niepokoi. Z drugiej strony musimy zrozumieć, że jeśli ktokolwiek w Polsce powie w tej chwili "oszczędzamy", to z miejsca przegrywa wybory. Ogromna część Polaków, a może nawet większość mówi: niech ta inflacja będzie, byle moje dochody rosły. I to niejako ustawia wybory.
Inflacja to jedno z wyzwań, a drugim jest hamująca gospodarka co widzimy po PKB, po koniunkturze konsumenckiej, po spadającym popycie. Ale wedle zapewnień rządu, recesji nie będzie.
Wbrew temu, co mówi rząd mamy spadek PKB w dwóch kolejnych kwartałach. A to jest techniczna recesja. Ale żadnego dramatu nie będzie, bo ona jest płytka i szybko się skończy. Przy takiej recesji i obecnej strukturze demograficznej nie będzie tego, co najbardziej dotyka ludzi, czyli bezrobocia.
W 2008 roku wybuchł wielki kryzys gospodarczy spowodowany upadkiem Lehman Brothers, potem system bankowy posypał się. Teraz mieliśmy do czynienia z krótkim, ale jednak kryzysem Silicon Valley Bank i Credit Suisse, dwóch potężnych banków. Czy to jakiś czarny łabędź?
Odpowiedź nie jest prosta. Rządzący w Szwajcarii i USA nie mieli wątpliwości, że nie można dopuścić do paniki i niekontrolowanej upadłości. W USA rząd od razu zagwarantował 100 proc. zwrotu depozytów. W Szwajcarii bank centralny powiedział, że pożyczy każdą ilość pieniędzy jaką będzie potrzebował Credit Suiss. Szybko wynegocjowano, że przejmie go konkurencyjny bank, który naprawi sytuację. Krótko mówiąc - kryzys został prawdopodobnie zażegnany. Ale obie te sprawy pokazują, że w światowym systemie finansowym jest wiele poukrywanych trupów w szafie.
Rozmawiał Hubert Biskupski
Polecany artykuł: