stetoskop

i

Autor: thinkstockphotos.com

Prywatna katastrofa medyczna, czyli pacjent abonamentowy i z gotówką w ręce

2019-02-08 14:50

Powszechnie wydaje się, że opieka zdrowotna dzieli się w Polsce na: słabą i dobrą, czyli na „państwową” i prywatną. W 2018 r. 2,4 mln osób miało wykupione dodatkowe ubezpieczenie medyczne. Okazuje się, że prywatna wcale nie musi dawać pacjentowi komfortu większego od „państwowej”. Bywa, ze jest odwrotnie.

Chyba, że prywatna jest w pełni prywatna, a nie prywatna na abonament medyczny. Skomplikowane? Nie, tylko z pozoru. I ta tajemnica rozwikłana jest w tekście „Prywatna katastrofa medyczna” w piątkowym wydaniu „Dziennik-Gazecie Prawnej. Komercyjna opieka medyczna przejęła najgorsze cechy państwowej: długie kolejki, wielomiesięczne oczekiwanie na wizytę, wydzwanianie na infolinię z nadzieją, że dziś się uda – prostuje DGP stereotypy o wyższości prywatnego nad państwowym. Na przykład: poznański prawnik pan Sylwester ma drogi abonament medyczny. Na wizytę u okulisty, jak nie będzie miał szczęścia i nie ustawi się dobrze w kolejce, może czekać i 90 dni. Do „państwowego” dostanie się w miesiąc. Pani Anna za abonament medyczny płci 170 zł miesięcznie. Niby nie dużo, bo za takie pieniądze prywatnie-prywatnie nie kupimy wizyty u specjalisty-profesora. Chce iść do dermatologa. Najbliższy termin w jej prywatnej, powtórzmy: prywatnej, lecznicy przypada na... 15 kwietnia.

W społeczeństwie nadal jednak panuje przekonanie, że mieć abonament medyczny znaczy tyle, co mieć szybki dostęp do specjalistów. Żegnaj czekanie miesiącami na wizytę u endokrynologa czy neurologa! Żegnaj opryskliwa obsługo! Żegnajcie nadąsani lekarze! Owszem, w różnych „-medach-” lekarze są mili i uprzejmi dla pacjentów, rejestratorki emanują życzliwością niczym kelnerzy w luksusowych restauracjach. Z błyskawiczną ścieżką dostępu do specjalistów nie jest już tak różowo. „DGP” przytacza opinię Marka Balickiego, ministra zdrowia w rządach SLD-PSL: – Jeśli ludzie akceptują kolejki i na taką usługę jest popyt, to ja nie widzę w tym problemu.

Uniknąć można tego czekania, gdy przestaje się być pacjentem „abonamentowym”, a staje się „gotówkowym”. Pierwszy korzysta z pakietu, najczęściej sponsorowanego przez pracodawcę. Drugi przychodzi do placówki medycznej i płaci. Za pacjenta abonamentowego lekarz dostaje do ręki 20 zł, a przychodnia 40 zł. Za pacjenta gotówkowego stawka rośnie. Pacjent zostawia w placówce 150 zł, zaś przedsiębiorca z lekarzem na ogół dzielą się po połowie. I dlatego nic dziwnego, że „abonamentowy” na wizytę u specjalisty poczeka ponad pół roku, a „gotówkowy” zostanie przyjęty za dzień lub dwa. Cóż, zdrowie zdrowiem, a biznes biznesem. Polacy już teraz wydają ponad 40 mld zł, a niektóre zestawienia pokazują, że nawet 46 mld zł na leczenie poza strukturami NFZ.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Najnowsze