Elektrownia jądrowa w gminie Choczewo zagrożona? Tusk zapowiadał audyt
Temat elektrowni jądrowej w Polsce przewija się już od lat. Poprzedni rząd Prawa i Sprawiedliwości choć dużo mówił o tym, że "Polska stoi węglem", w obliczu kryzysu energetycznego postanowił rozpoczęcie budowy projektów elektrowni atomowych. Partie, które utworzyły nową większość po wyborach 15 października 2023 roku (Koalicja Obywatelska, Trzecia Droga i Lewica) zapowiadały kontynuację inwestycji w transformację energetyczna Polski. Wydawało się, że polityka energetyczna niezależnie od wybranej władzy będzie więc zmierzać w odpowiednim kierunku.
Jednak w trakcie kampanii wyborczej pojawiały się deklarację, że działalność rządu Zjednoczonej Prawicy w sprawie elektrowni jądrowych trzeba "prześwietlić". Donald Tusk zapowiadał podczas spotkań z wyborcami, że jeżeli "bez straty czasu i pieniędzy, bez ryzyka" będzie możliwa zmiana lokalizacji elektrowni, to takowa zostanie dokonana. Później premier mówił również o tym, że inwestycja będzie kontynuowana "jeżeli lokalizacja jest optymalna". Te słowa oczywiście szybko podłapali działacze PiS, którzy ostrzegali, że po zmianie władzy dalsze losy projektu jądrowego w Polsce mogą być zagrożone. Czas pokaże, czy mieli rację, a póki co są realne powody do obaw.
Wojewoda pomorska Beata Rutkiewicz i wicemarszałek woj. pomorskiego Leszek Bonna skierowali do premiera Donalda Tuska pismo, którym starają się o zmianę lokalizacji elektrowni jądrowej z planowanego Lubiatowo-Kopalino w gminie Choczewo, do okolic Żarnowca.
Ekspert: audyt lokalizacji był przeprowadzony transparentnie
Nowy rząd zapowiedział wcześniej audyt projektu, sprawdzić zawarte umowy, wydatki spółek, oraz lokalizację. Jak jednak mówi z nami redaktor naczelny Energetyka24.com i ekspert od energetyki Jakub Wiech - audytowanie lokalizacji "nie jest potrzebne", gdyż audyt lokalizacji Lubiatowo-Kopalino się już odbył i był zrobiony w sposób transparentny. Ponadto W Choczewie trwają już prace projektowe z realizującym projekt amerykańskim konsorcjum Westinghouse-Bechtel.
- Jest to dla mnie dziwna sytuacja i spodziewam się zabrania przez rząd w Warszawie jasnego stanowiska w tej sprawie, bo rozumiem, że trzeba przeprowadzić audyt i rząd ma do tego prawo, musi poznać np. uwarunkowania umowne, poznać wszystkie szczegóły, które są objęte tajemnicą przedsiębiorstwa, a wiązały się z umowami czy decyzjami w sprawie polskiego atomu. Natomiast dla tej lokalizacji audyt nie jest potrzebny, bo była przyjmowana w sposób transparentny, za pomocą prawnie ustalonych środków, które były jawne i gdyby ktoś chciał, to mógłby już dawno temu zapoznać się z raportem o oddziaływaniu środowiskowego tej decyzji, który był publicznie dostępny. Dlatego podważanie tej decyzji, byłoby czymś szalenie dziwnym - powiedział Jakub Wiech w rozmowie z nami.
Ponowny audyt może spowodować opóźnienie. Polska nie może sobie na to pozwolić, może zabraknąć prądu
Jak z kolei czytamy na portalu Energetyka24.com ponowny audyt, lub co gorsza - zmiana lokalizacji grozi ryzykiem nawet kilkuletnich opóźnień, co uderza w bezpieczeństwo energetyczne. Wiech dodaje, że to także liczne straty dla budżetu, trzeba ponownie nawiązać dialog z władzami i mieszkańcami, zmienić plany rozwoju systemu przesyłowego, co mogłoby kosztować miliony złotych i zająć nawet 5-10 lat. Ekspert pisze, że już teraz projekt energetyki jądrowej w Polsce jest opóźniony o jakieś dwa lata, a każdy miesiąc zwłoki to opóźnienie zwiększa. Jego zdaniem obecny projekt wymaga pilnego zawarcia umowy wykonawczej, a nie jeszcze większego opóźnienia.
- Możliwości prawne są bardzo wąskie, jestem ogromnie zdziwiony, że kwestionowana jest decyzja o ustaleniu lokalizacji, która została potwierdzona ostatecznie przez ministerstwo rozwoju i technologii. Mamy zawarty już kontrakt projektowy, na podstawie którego konsorcjum Westinghouse-Bechtel działa na rzecz tworzenia projektu elektrowni. Podważanie teraz sensu budowy elektrowni w tym miejscu jest czymś karkołomnym prawnie, gospodarczo i politycznie - mówi ekspert w rozmowie z Superbiznesem.
Jak czytamy na portalu Energetyka24.com, z szacunków Ministerstwa Klimatu i Środowiska wynika, że po 2030 roku w Polsce pojawi się tzw. luka wytwórcza wielkości 4-11 Gigawatów. Jakub Wiech wskazuje w tekście, że to wina m.in. coraz bardziej wyeksploatowanych elektrowni węglowych, które są blisko wieku tzw. śmierci technologicznej. W 2036 roku wygaszona ma zostać choćby Elektrownia Bełchatów, którą zastąpić miała elektrownia jądrowa nad morzem, ale opóźnienie może być w tym kontekście ogromnym zagrożeniem.
- Opóźnienie atomu takie jakie byłoby spowodowane przesunięciem lokalizacji wykoleiłoby naszą transformację w pewnej części. Być może doszłoby do tego, że po pierwsze, prąd byłby w Polsce droższe niż mógłby być. Po drugie, mielibyśmy za mało mocy wytwórczych, co powodowałoby np. problemy z umiejscawianiem w Polsce inwestycji zagranicznych i utrzymanie obecnie ulokowanych. Po trzecie w skrajnej sytuacji mogłoby dojść do takiego deficytu energetycznego w kraju, że mielibyśmy na stałe wkomponowane w sektor energetyczne tzw. stopnie zasilenia, czyli mechanizmy ograniczenia dostępu do energii elektrycznej niektórych odbiorców, zwłaszcza odbiorców przemysłowych - kwituje w komentarzu dla Superbiznesu Jakub Wiech.