PRL za rządów Edwarda Gierka było bardziej „zachodnie” niż za Gomułki. Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej. Odrobinę, ale jednak, bo Gierek, kochający wiwatujące na jego cześć tłumy zadowolonych robotników, w ciągu dziesięciu lat rządów podniósł pensję minimalną o 37 proc. Zapowiadało się obiecująco. Fiat 126p z rodzinami skulonymi wpół na pokładzie zapełnił puste trasy i ulice. Rosły fabryki produkujące na podstawie przedwojennych wzorów i zachodnich patentów. Pożyczonych pieniędzy wystarczało władzy na import żywności zza granicy, na cytryny i pomarańcze w sklepach, świąteczne torby z cukierkami, a nawet na bananową młodzież. Seks przestał być tabu - w Polsce gierkowskiej pracowało około tysiąca striptizerek. Występowały w kawiarniach, klubokawiarniach i podczas imprez zamkniętych w wynajętych lokalach. Tańczyły też w Pałacu Kultury w restauracji „Kongresowa”, słynącej z tego, że pośrodku sceny miała fontannę. Również dzięki takim drobiazgom, wydawało się, że Gierek to człowiek, który dużo może.
Prawdziwe paszporty
W latach 70. na osiedlach-molochach zaczęło się życie na trzepaku, gdzie „zapoznawało się” dziewczyny i chłopaków. Żuło się gumy „Donald” z Pewexu, oraz gumy „Aranibar” z kiosku. Kraj pochodzenia tych ostatnich był przedmiotem sporów. Zwykle stawiano na Węgry. Wyśmienitą rozrywką dziewczyn z podstawówki stała się gra w gumę. W Polsce, która pożyczała na wszystko co chciała, nie mogło zabraknąć ani majtek, ani gumy. Było fajnie, bo wszyscy, którzy w przeszłości nie siedzieli, mogli teraz dostać paszporty na zachód dalszy niż NRD i osobne paszporty do wyjazdów na południe – najdalej do Bułgarii. Jeździło się więc maluchami nad bułgarskie Morze Czarne albo węgierski Balaton. Kupowało się tam głównie paprykę i najtańsze procenty, głownie wino, które zabierało się na plażę. Były to pierwsze po wojnie całkiem niezłe czasy i wczasy. W obuwniczych pojawiły się buty nawet w pięciu rozmiarach, kolorach i kształtach. Rzucano też znienacka takie z napisem „adidas”. W sklepach spożywczych pojawiła się „Coca-cola” produkowana w Polsce na amerykańskiej licencji. Wodę sodową robiło się w syfonach na naboje, w sklepach z instrumentami dostępna była gitara „Muza” o strunach tak ostrych, że po pewnym „zachodzie słońca” miało się pocięte palce.
Zobacz także: Luksusy władz w PRL. Bierut, Gomułka, Gierek. Wille, złote klamki i pieniądze [ZDJĘCIA]
Polecany artykuł:
Jednobarwne jarmarki
„Chcesz cukierka, idź do Gierka” - żartowała ulica oraz liczne socjalistyczne przedszkola. Powinno ich być mnóstwo, bo przecież slogan na czerwonym tle głosił „Przedszkole dla każdego dziecka!”. Przedszkolaki nie odczuły zapowiadanej samotności, bo akurat praca na odcinku najmłodszych ekipie Edwarda nie wyszła. Właściwie nie wyszło jej nic albo wyszło niewiele. Ale owo „niewiele”, dodając paszporty plus mieszkania, białe adidasy, kolorowe podkoszulki, „wycierane” spodnie produkcji włoskiej w zwykłych sklepach, robiło się wspaniałe. Polskę za Gierka najlepiej opisuje słowo „coraz”. Najpierw było coraz lepiej, coraz bardziej kolorowo, coraz bardziej przypominaliśmy zachód i coraz więcej było w sklepach. Trzeba też wspomnieć, że coraz częściej wyjeżdżało się za granicę. Coraz więcej też powstawało komedii obnażających Polskę, która była coraz bardziej zabawna. Potem niestety zrobiło się coraz gorzej, bardziej czarnobiało, coraz bardziej traciliśmy na porównaniu z kapitalistycznym Zachodem, a w sklepach nie było już czego kupić. Mięso kupowało się od „baby z mięsem”, jajka od „baby z jajami”, garnki od obywatela narodowości romskiej. Zamiast do sklepów z wszystkim innym chodziło się „pod ladę”. Nie wszyscy jednak stamtąd czerpali, ponieważ i tam z biegiem czasu zrobiło się „coraz”. Naprawdę słabo i ponownie smutno.
Czytaj także: Wszyscy pili to w PRL i latach 90. Teraz kultowy polski napój wraca!
Kryzysowy narzeczony
Gierek prawdopodobnie był pierwszym sekretarzem specjalnej troski. Zakomunikował nawet towarzyszom: „ja mam, wicie, poważne trudności z pisaniem, z formułowaniem, ja towarzyszom otwarcie mówię o tym”. Hasło założycielskie całkiem nowej Polski - „Pomożecie?” na początku trafiło w zapotrzebowanie tłumu na pomaganie w budowaniu, wspieraniu i wznoszeniu. Czego? Oczywiście socjalistycznej ojczyzny. Robotnicy wrzeszczeli „Pomożemy!”, a wszystko pokazywał Dziennik Telewizyjny oraz Polska Kronika Filmowa.
Jeśli nam pomożecie, to sądzę, że ten cel uda nam się wspólnie osiągnąć… Jak? Pomożecie?… No. — Edward Gierek do zgromadzonych podczas spotkania w Stoczni Gdańskiej 25 stycznia 1971
Gierek i reszta dali sobie również radę ze wzbudzeniem w obywatelach przekonania, że gospodarka, która uchyliła się na Zachód funkcjonuje coraz lepiej. Naprawdę importowała „towary dewizowe”, płacąc za nie pieniędzmi pożyczonymi w imperialistycznej do niedawna Europie oraz reakcyjnej Ameryce. Robiono za Gierka wszystko to, co robi się po to, żeby zrujnować państwo. Tymczasem trwał jarmark mający stwarzać wrażenie, że w Polsce jest teraz naprawdę „gites”. Aby wyjść z inflacji rząd dodrukowywał banknoty. Mimo podnoszenia pensji, za gruby plik w portfelu kupowało się coraz mniej. Dżinsy nabyte w „Pewexie” wycierały się coraz bardziej i bardziej, podobnie jak naiwność i cierpliwość.
Oszukańcze gierki Gierka
Widząc skutki swojej polityki, ale nadal ich nie rozumiejąc, KC PZPR postanowiło postawić na wdzięk pierwszego sekretarza. Tak jak wcześniej Gierek odwiedzał zakłady pracy umiarkowanie często, z obawy o swój słuch, tak teraz stale był w rozjazdach. Obiecywał robotnikom to samo co na początku swojej przygody z PRL, a oni pomrukiwali i pochrząkiwali. To się potem wycinało. Do telewizji i PKF trafiali wybrani towarzysze, oprowadzający gościa po zakładzie i pokazujący kamerzystom, że wszystko, co się tutaj produkuje, wkrótce trafi na polski rynek. Trafiało, ale do ZSRR. Dla obywateli pozostawiano alternatywę w postaci bubli. W tej produkcji Polska była liderem Układu Warszawskiego. Z biegiem czasu, w ramach rozwoju socjalistycznej gospodarki, otwierano fabryczki, które satyrycy radiowego programu „60 minut na godzinę” ośmieszali jako „Fabrykę butów za małych, ale twardych im. Zenka Śmiałego”, czy „Zakład wydobywczy z kryzysu”. Zdążały z produkcją, ale jakość pozostawiała wiele do życzenia. Zabawki rozpadały się w rękach, sweterki pruły w transporcie, a zawartość puszek różniła się od etykiety. Obywatele nabywali cały ten niewykończony i niedobry towar, ale że po zwróceniu do sklepów nie mieliby nic, naprawiali go we własnym zakresie, klnąc przy tym i złorzecząc na partię, ruskich i Gierka. Popsute drzwi do windy naprawiali lokatorzy z najwyższych pięter. Jeśli ktoś naciskając klamkę wyjął drzwi mieszkania z futryną i kawałkiem ściany, kleił, wwiercał i szpachlował we własnym zakresie.
Trzeba załodze tych czterdziestu paru zakładów, które strajkowały, powiedzieć, jak my ich nienawidzimy, jacy to są łajdacy, jak oni swoim postępowaniem szkodzą krajowi. Uważam, że im więcej będzie słów bluźnierstwa pod ich adresem (…) – tym lepiej dla sprawy. (…) To musi być atmosfera pokazywania na nich jak czarne owce, jak na ludzi, którzy powinni się wstydzić, że w ogóle są Polakami, że w ogóle na świecie chodzą. — Edward Gierek o protestujących robotnikach z Radomia w czerwcu 1976. Źródło: Pomocnik Historyczny „Polityki”, wydanie 14/2010, s. 113.
Brygada kryzys
Tymczasem na tyłach tej coraz dłuższej spirali zadłużenia państwa, niezadowolenia społeczeństwa i produkcji bez instrukcji - byle jak i byle czego, 23 września 1976 r. powstał Komitet Obrony Robotników – jednoczący środowiska inteligenckie z robotnikami. Odtąd Gierek miał jeszcze niespełna 4 lata na wpędzanie Polski w czarną dziurę, działając w tym kierunku prężnie i bez planu. Społeczeństwo, które zamiast słuchać dziennika szydełkowało nieprujące się sweterki i wykonywało w komórkach, piwnicach i garażach potrzebne maszyny proste, nie wierzyło w tymczasowość kryzysu ani trochę. Robotnicy już bez entuzjazmu i nie dość głośno odpowiadali Gierkowi „Pomożemy”..., trzymając za plecami skrzyżowane palce. Pracowali, żeby dostać pensję i kupić wódkę. Upowszechniło się powiedzenie „Czy się stoi, czy się leży 2 tysiące się należy”. Pensje zaczęto przeliczać na flaszki alkoholu i wychodziło całkiem nieźle. Władza bowiem dbała o to, żeby każdy chłop, robotnik czy inteligent pracujący mieli się czego napić z okazji beznadziei, rozpaczy i braku perspektyw. Ostatnie 4 lata dekady Gierka minęły jak jeden dzień „Czterdziestolatkowi”. Zrobiło się bardzo nerwowo. Pierwszy sekretarz nadal miał kłopoty ze zrozumieniem, dlatego uznano, że w razie czego idzie do wymiany. Owo „w razie czego”, to były strajki na Wybrzeżu. Tam już nie wysłano Edwarda Gierka z Kroniką.