Pomysł nie jest nowy, ale wydawało się, że powszechna krytyka ostudziła zapał zwolenników rozwiązania. Teraz jednak likwidacja 30-krotności składek na ZUS wróciła do Sejmu dzięki grupie posłów PiS z Marcinem Horałą jako przedstawicielem wnioskodawców.
Autorzy projektu przekonują, że zniesienie limitu zmniejszy obciążenia biurokratyczne pracodawców i ubezpieczonych, ponieważ nie będzie konieczności ciągłego monitorowania wysokości przychodów. Twierdzą też, że takie rozwiązanie wpłynie pozytywnie na wysokość emerytur, ponieważ, według ich uzasadnienia, wiele osób objętych limitem uzyskuje w czasie swojej kariery wynagrodzenia o zróżnicowanej wysokości. Posłowie nie ukrywają, że zależy im także na zasileniu budżetu.
- Zniesienie ograniczenia rocznej podstawy wymiaru składek na ubezpieczenia emerytalne i rentowe do trzydziestokrotności prognozowanego przeciętnego wynagrodzenia spowoduje wzrost wpływów składkowych do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (szacowany na kwotę 7,1 mld zł). Z drugiej strony większe składki na ubezpieczenie emerytalne spowodują wzrost składek zewidencjonowanych w ZUS, a w konsekwencji stopniowy wzrost wydatków na emerytury wyliczane według nowych zasad – czytamy w uzasadnieniu.
Warto przypomnieć, że w projekcie przyszłorocznego budżetu założono wyższe wpływy ze składek ZUS (ok. 5 mld zł netto), właśnie dzięki likwidacji limitu.
Biznes i związkowcy jednym głosem
Entuzjazmu wnioskodawców nie podzielają jednak ani pracodawcy, ani związkowcy, ani nawet część polityków obozu władzy. Kiedy przedstawiono pomysł, protestowało przeciwko niemu łącznie 55 organizacji, w tym NSZZ Solidarność. Piotr Duda tłumaczył wtedy, że to złe rozwiązanie dla gospodarki i podpisał się się pod wspólnym apelem do premiera Morawieckiego o wycofanie się z tego pomysłu.
Jak prognozował w rozmowie z "Super Biznesem" dr Wojciech Nagel z BCC wprowadzenie pomysłu w życie spowoduje m.in. podniesienie kosztów zatrudnienia. W ciągu 10 lat będzie to kosztować pracodawców 11 mld zł, a więc ponad miliard zł rocznie. Business Centre Club zwraca uwagę, że podniesienie kosztów zatrudnienia dla firm jest trudne do zaakceptowania, jeśli pod uwagę weźmiemy odpływ pracowników spowodowany obniżeniem wieku emerytalnego i zmianami demograficznymi.
- Wprowadzenie tych zapisów przede wszystkim nie nie umacnia kultury trójporozumienia między politykami, pracodawcami i pracownikami. Mamy nadzieję, że rząd po prostu wycofa się z tego pomysłu, ponieważ obiektywnie zagraża to rozwijaniu PPK i osłabia konkurencyjność działalności gospodarczej - mówi dr Nagel.
Rozłam w obozie władzy, czy celowa gra?
Zachwycony takim scenariuszem nie był nawet Jarosław Gowin. Komentując zapowiedź zmian polityk Porozumienia przekonywał, że z tego powodu od rządzącej grupy odwróciła się klasa średnia. W rozmowie z Money.pl podkreślił, że żaden poseł porozumienia nie zagłosuje nad zniesieniem limitu.
Temu rozłamowi bacznie przygląda się opozycja. W rozpowie z „Super Expressem” Marek Borowski ocenił, że może to być objaw kryzysu w obozie władzy, lub celowe zagranie przed wyborami prezydenckimi.
- Ja widzę dwie interpretacje tej sytuacji. Pierwsza, bardziej prawdopodobna jest o tym, że Jarosław Gowin, człowiek o bardzo elastycznym kręgosłupie, widzi, że PiS osiągnęło już swoje apogeum i teraz będzie tylko gorzej. Więc się asekuruje, bo w następnym rozdaniu może trzeba będzie zmienić sojuszników. A druga interpretacja jest taka, że PiS chce pomóc Andrzejowi Dudzie w wygraniu wyborów i będzie zgłaszać pewne kontrowersyjne projekty, które Duda będzie głosował, wysyłał do Trybunału… (…). Będzie pokazywał, że nie jest długopisem prezesa z Nowogrodzkiej, tylko, że ma własne poglądy. Liczą na to, że dostateczna grupa wyborców da się na to nabrać – powiedział Borowski w "Expressie Biedrzyckiej".