Historia PRL

Pierwsza wolna sobota w PRL ma już 51 lat, czyli historia czasu wolnego [ZDJĘCIA]

Dzisiaj przywykliśmy do rozkoszy weekendu i coraz częściej myślmy o trzech dniach wolnych od pracy. Ale w czasach minionych, jakże niezapomnianych, pracowało się ku chwale ojczyzny sześć dni w tygodniu. Pierwszą wolną sobotę lud pracujący miast i wsi dostał 21 lipca 1973 roku, dzień przed hucznie obchodzonym świętem państwowym 22 lipca. W tym roku od tego wydarzenia mija 50 lat.

Historia PRL: Pierwsza sobota bez pracy

Oczekiwano, że Polacy, obdarzeni dodatkowym dniem wolności, z wdzięczności dla władz zasilą obchody z własnej nieprzymuszonej woli, oraz że po raz pierwszy nie trzeba ich będzie przymuszać. No i się przeliczono. Po sobocie w niedzielę większość odpoczywała albo przedsiębrała własne sposoby spędzania czasu, z dala od megafonów. Za Gierka nie wszystkie soboty były wolne – większość z nich nadal była zniewolona. Pojęcie weekendu jeszcze wtedy nie funkcjonowało. Podczas gdy Zachód weekendował od wielu lat, w Polsce tylko bywalcy kin, w których leciały zachodnie filmy, oraz czytelnicy Klubów Międzynarodowej Prasy i Książki orientowali się, że gdzieś tam za żelazną kurtyną ludzie pracujący mają dwa dni ostatnie dni tygodnia wolne od pracy, podczas gdy my mieliśmy to co zwykle. Wolne soboty były reglamentowane jak wszystko. Raz w miesiącu, co druga itp. W soboty pracowało się co prawda krócej, bo 6 godziny, a nie osiem, ale jednak rano trzeba było wstać do pracy lub do szkoły.  Nauczyciele dbali o to, żeby uczniowie nie odwykli od mozołów szkoły w ciągu dwóch dni wolnego. Zadawali więc pękatą pracę domową. Z tego powodu przyszły kwiat naszego społeczeństwa nie cenił wolnych sobót tak, jak na to zasługiwały.

Przeczytaj także: Czarna Wołga miała odwrócić uwagę od problemów PRL. Legenda czy rzeczywistość? [ZDJĘCIA]

Bez dni wolnych od pracy

Od 1981 r. wolna była co druga sobota, chociaż rok wcześniej 21 postulatem "Solidarności" było wprowadzenie wszystkich sobót wolnych od pracy. Dopiero czas "socjalistycznej odnowy" spełnił ostatni punkt Sierpnia. Pojęcie "weekend" weszło do polskiej mowy dopiero w latach 90. XX wieku. Na Zachodzie pomysł na wolne soboty błysnął sto lat wcześniej. Socjaliści oraz chrześcijanie spragnieni niedzielnych obrządków, buntowali się przeciw siedmiodniowemu tygodniowi pracy. I chociaż trzecie przykazanie boże mówi, "Pamiętaj, abyś dzień święty święcił", w praktyce wolne niedziele były tylko dla bogatych. W sanacyjnej Polsce też pracowano siedem dni w tygodniu, a służba domowa miała 3-4 godziny wychodnego tylko raz w miesiącu! 

Termin czasu wolnego ukuto dopiero na początku XX w. Wcześniej nikt nawet nie myślał o wakacjach. Kanikuły były tylko do uprzywilejowanych. Konstytucyjne prawo do odpoczynku jeden dzień w tygodniu mamy dopiero od 1922 roku. 

Nic więc dziwnego, że niemal codziennie po robocie zapijano dręczącą rzeczywistość, w której nie było wolnego dnia. Kto czytał "Nędzników", ten wie, że nie tylko nie mieli co jeść, ale nie mieli też przerw od pracy w kopalni. W fabryce bawełny z "Ziemi obiecanej" harowano cały tydzień i ani Hermanowi Bucholcowi, ani Karolowi Borowieckiemu nie przyszło do głowy, że raz na sześć dni można dać włókniarkom wolne. Za to u obywatela ziemskiego zawsze była wolna niedziela na mszę w kościele, żeby wszyscy wiedzieli jak państwo szykownie przyjeżdżają bryczką na sumę. 

Koniecznie przeczytaj: Wakacje w PRL o smaku lodów Bambino. Tak wyglądały kiedyś wczasy zorganizowane

Sześciodniowy tydzień pracy

Po wojnie w Polsce prawdziwie obywatelska postawa musiała być odbudowująca, dlatego postulowanie dnia wolnego od odbudowy byłoby niebywałym wprost zuchwalstwem. W niedziele zrujnowane państwo trzeba było odgruzować i odbudować. Wolne niedziele przyszły jednak szybko, po to aby po całosobotnim podawaniu cegieł można było zalec, zasnąć i zregenerować się przed poniedziałkiem. W niedziele za Gomułki, a potem Gierka obywatelskie siedzenia musiały podrywać się z  foteli, ponieważ właśnie wtedy, bez względu na pogodę, odbywały się przynajmniej raz w miesiącu czyny społeczne. A nie wziąć udziału w takim czynie było gorszą i bardziej napiętnowaną herezją niż niewpuszczenie księdza po kolędzie. Jedno odstępstwo od reguły potępiał aktyw partyjny, drugie ganił proboszcz z ambony.

Polacy żyli wtedy w dwóch światach równoległych. Długie powojenne lata aktywiści dbali o to, aby w wolne niedziele nie było więcej wolnego czasu niż na wymknięcie się chyłkiem na nieszpory. Zaraz po podniesieniu gromadzono się na osiedlach, przyszłych placach, przewidzianych rurociągach i mających powstać parkach, a na wsiach najczęściej przy nie istniejących jeszcze drogach. Czyny społeczne teoretycznie były nieobowiązkowe, ale praktycznie trzeba było swoje mizerne drzewka wbić w glinę, wygrabić i wyjeździć taczkami, przewożąc kamienie stąd dotąd i odtąd dotąd. Poza tym ktoś musiał wykopać, aby zakopać mógł ktoś. Trzeba też oddać tamtym czasom sprawiedliwość. W niedzielę organizowano imprezy masowe, mecze i zawody sportowe, a także potańcówki. Również odczyty naukowe, pogadanki poradnicze oraz spotkania klubów zainteresowań.  

QUIZ: Kultowe przedmioty PRL cześć 2! Te klasyki powróciły. Znasz je?

Pytanie 1 z 10
Patentowa zatyczka do gumowego węża w pralce "Frania:

Wolne soboty pod nadzorem

Wolne soboty stały się dla aktywu partyjnego w zakładach pracy poważnym wyzwaniem. Ku ich niezadowoleniu pomysł na zorganizowanie robotnikom i inteligentom pracującym wolnej soboty przyszedł z góry, nakładając na zakładowe komórki partyjne obowiązek organizowania pracowniczych wycieczek śladami bohaterów wyzwoleńczej armii oraz króla Ćwieczka. Były też obowiązkowe biwaki i ogniska, których uczestnicy po kilkunastokrotnym odśpiewaniu "Hejsokołów" i kilkukrotnym przekroczeniu liczby promili, która tylko według encyklopedii Britannica była śmiertelna, w Polsce obowiązywały inne normy, wszyscy rozpełzali się do domów. W wolne niedziele zwykle leczono się z wycieczek i ognisk. W poniedziałek stawiano się do pracy na baczność, zapominając, że jeszcze przedwczoraj było się na "ty" z kierownictwem i aktywem. Zresztą spoufalenia powtarzały się w rytm wolnych sobót. Dopiero po trzech latach kuriozalnych inicjatyw zakładowych kaowców, po blisko 150 wolnych sobotach swobodnych wybryków, można było spokojnie zasiąść przed czarnobiałymi, a niekiedy kolorowymi telewizorami produkcji radzieckiej i obejrzeć specjalny blok programowy. Nic to, że lampowe wschodnie wynalazki opakowane w wielkie skrzynie skrzyły się od tyłu, wybuchały i pokazywały świat, w którym wszyscy mieli pomarańczowe twarze.

Zobacz również: Zabawki z czasów PRL osiągają zawrotne ceny. Kot-harmonijka jest dziś wart 1000 zł

STUDIO 2 tylko w wolne soboty

Liczyło się to, że telewizja polska po raz pierwszy w historii stała się dziwnie zachodnia. Polska chłonęła tę atmosferę, z tym większą satysfakcją, że nowoczesny, jak to się wtedy mówiło w TVP - "blok programowy" - leciał w wolne soboty, po których była jeszcze swawolnie wolna niedziela. Wolna sobota słusznie kojarzy się dzisiaj pokoleniom wychowanym w PRL właśnie ze "Studiem 2". Było to oryginalne, błyskotliwe widowisko telewizyjne, trwające od południa do późnej nocy. Oferowało rozrywkę dla dość wymagającego widza, ale rozrywali się dzięki niemu wszyscy, jak leci. Przez dwa tygodnie reklamowano wolnosobotni program w drugim programie TVP. 

Historyk ocenia film o seksbombie PRL - Kalinie Jędrusik. Historia z Koprem

Wszyscy, którzy czekali na "Studio 2" dobrze wiedzieli, że będzie w nim kolejny odcinek serialu "Kosmos 1999", którego akcja odbywała się w tempie narzucanym przez nieważkość. Z wypiekami czekano na nocny horror oraz "Świnki trzy – sport, muzykę oraz gry", czyli popisy panów Zientarskiego, Szewczyka, który zasłynął wymową "Dżudys Prajst" oraz Pijanowskiego – człowieka, który nauczył Polaków grać w "Master minda". Panowie robili co mogli aby zabawić publiczność, a teledysk, który reklamował ich popisy był tak głupkowaty, że wszyscy zrywali boki.

W „Studiu 2” prezentowano liczne zagraniczne programy i produkcje filmowe. Między innymi stałym punktem programu było amerykańskie The Muppet Show, czy brytyjski serial fantastyczno-naukowy Cosmos 1999 (od stycznia 1977) zastąpiony później serialem Planeta małp. Prezentowano także amerykańskie seriale kryminalne: Ironside, Mannix, Święty. Po raz pierwszy w historii TVP prowadzono transmisje z wyścigów Formuły 1, meczów ligi angielskiej, Wimbledonu. Swoją premierę na antenie Studia 2 miały filmy: Lolita, Układ, Barbarella, Kabaret, Powiększenie, Pamiętnik szalonej gospodyni.

ABBA w sobotnim STUDIU 2

Największym osiągnięciem Studia 2, prowadzonego przez Bożenę Walter, Edwarda Mikołajczyka i Tomasz Hopfera, którego w 1976 roku zastąpił Tadeusz Sznuk, było sprowadzenie zza morza najbardziej pożądanego zespołu tamtych czasów. ABBA przyleciała w październiku 1976 do Warszawy samolotem Lotu, na którym były naklejki "Programu 2 TVP". Szwedzki zespół był pod wrażeniem, sądząc, że program, w którym wystąpią ma własny samolot. ABBA zagrała koncert z playbacku, ubrana w białe kimona. Agnetha i Frida z narażeniem życia pokonały w butach na platformach schody wyłożone biała folią.  Było "Fernando", "Dancing queen" (only seventeen) i inne przeboje. Wszystkie magnetofony, w tym czasie najczęściej szare ZK 240 z zapomnianych już zakładów "Kasprzaka", pracowicie przewijały taśmę, nagrywając to cudo. W 1983 roku "Studio 2" zniknęło z anteny i zrobiło się jeszcze bardziej smutno. Były to czasy ponure, powszechnego braku perspektyw na demokrację. Większość ludzi nie wiedziała, że "rzeka podziemna drąży już kształt przyszłych przestrzeni". Zostali więc jak stali: z wolnymi sobotami, ale bez nadziei, a nawet bez "Studia 2".

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają
Najnowsze