Polski Ład uderza w zleceniobiorców. Już w styczniu dostali mniejsze wypłaty
Wszyscy którzy za pracę wykonaną w grudniu 2021 otrzymali wypłatę w styczniu 2022, byli rozliczani zgodnie z zasadami Polskiego Ładu. Tym samym niedociągnięcia i problemy pakietu ustaw, przed którymi od dawna ostrzegano zaczęły wychodzić w przeciągu kilku dni od jego wprowadzenia. Osoby umowach zlecenie straciły nawet po 200-300 zł ze styczniowej wypłaty. Wśród nich są nie tylko pracownicy biurowi, ale także panie sprzątające, ochroniarze, czy pracownicy gospodarczy.
ZOBACZ Polski Ład dla pracowników. Zmiany od 2022 r.
Tak też Pani Katarzyna sprzątająca w warszawskim biurowcu dostała wypłatę mniejszą o 344 zł. Pan Artur pracujący na recepcji stracił 282 zł. Pan Daniel, pracownik gospodarczy stracił ok. 220 zł. Ich historię szerzej opisaliśmy tutaj. Z kolei pani Agnieszka, pracowniczka biurowa w stolicy straciła miesięcznie 385 zł. Polski Ład uderzył więc w pełen przekrój zleceniobiorców, niezależnie od wykonywanego zawodu.
Mniejsze wypłaty wynikały z dwóch czynników. Polski Ład uniemożliwił odliczenie składki zdrowotnej od umów zlecenie. Drugim powodem niższych pensji było podwyższenie kwoty wolnej od podatku do 30 tys. co poskutkowało wyższą kwotę zmniejszającą podatek. W dużym uproszczeniu, płaca otrzymywana co miesiąc nie uwzględniała od razu kwoty wolnej od podatku dochodowego. Ta zostanie uwzględniona dopiero po rozliczeniu PIT, więc zwrot podatku dostaną dopiero w 2023 roku. Może być to niebagatelna kwota wysokości nawet 5 tysięcy złotych.
Teoretycznie politycy mogą teraz przyklasnąć i stwierdzić, że nikt nie straci, w końcu w przyszłym roku zleceniobiorcy otrzymają ładną sumkę i będą zadowoleni. Jednak te kilkaset złotych miesięcznie, może decydować o czyimś "być albo nie być". A nawet jeśli nie, to mniejsze wypłaty mogą redukować konsumpcję (obniżając poziom życia), czy kwotę odkładanych regularnie pieniędzy (co z kolei wpłynie negatywnie na komfort finansowy). Dodajmy jeszcze, że przy obecnych odczytach inflacyjnych, wartość nabywcza tych 5 tys. zł może spaść nawet o kilkaset złotych.
W przypadku zatrudnionych na umowie o pracę, problem rozwiązywało złożenie dokumentu PIT-2. Wniosek nie obejmuje jednak realizujących umowy zlecenia. Biorąc pod uwagę poziom skomplikowania Polskiego Ładu i pośpiech wprowadzania nowych przepisów, większość prekariuszy nie mogła przewidzieć, że dostanie mniejsze wypłaty.
Ministerstwo finansów bije się w pierś i obiecuje poprawę. A przy okazji jeszcze bardziej komplikuje przepisy
Na skargi zleceniobiorców zareagowało Ministerstwo Finansów, które wprowadziło błyskawiczne rozporządzenie, aby naprawić swój błąd. 7 stycznia minister finansów Tadeusz Kościński wydał rozporządzenie, które przedłuża termin poboru podatku zaliczek na podatek dochodowy. Na tyle prosto, na ile da się to wyjaśnić, płace osób na umowach zlecenie lada chwila wrócą do normy. Nie trzeba składać żadnego wniosku, bo rozporządzenie działa z automatu. Oczywiście jest pewien haczyk.
Może dojść do sytuacji, w której pod koniec roku trzeba będzie zapłacić niedopłatę podatku. Oczywiście, jeśli ktoś nie chce ryzykować, może zrezygnować z pobierania zaliczki na podatek i złożyć wniosek o nieprzedłużenie terminów pobrania i przekazania zaliczki. Tym samym setki tysięcy zleceniobiorców stanęło przed dylematem - ryzykować konieczność dopłaty, czy też zagryźć zęby, żyć za mniejszą płacę miesięcznie i otrzymać później wysoki zwrot podatku (który zresztą zdąży nadgryźć inflacja)?
Problem w tym, że podjęcie takiej decyzji nie jest łatwe, bo przepisy są zwyczajnie niejasne. Ministerstwo finansów opublikowało na ten temat film wyjaśniający, który trwa - bagatela - 45 minut, oczywiście pełen biurokratycznego bełkotu, który dla polskiego Kowalskiego jest równie przystępny, co nauka języka chińskiego. Do tego dochodzi ciągła niepewność, nie ma nawet przejrzystej metody na sprawdzenie ile może wynieść dopłata do podatku w 2023 roku.
Polski Ład zrobi z Polaków naród księgowych
Ministerstwo Finansów najwyraźniej uznało, że wszyscy Polacy są bardzo mądrzy i każdy ma zadatki na księgowego. W oficjalnym komunikacie stwierdzono, że z 1,7 mln Polaków, których głównym dochodem jest "działalność wykonywana osobiście" (czyli umowa zlecenie) 68 proc. zarabia do 1450 zł brutto. Z kolei 28 proc. osób utrzymujących się ze zleceń otrzymuje miesięczną pensje w przedziale 1450-4900 zł brutto, dla nich zmiany mają być korzystne. Stracić ma rzekome 4 proc. zleceniobiorców, którzy otrzymujące więcej niż 4900 zł brutto.
Oczywiście ogłoszono przy tym wielki sukces, w końcu te 4 proc. to mniejszość, którą można bezprawnie grabić. Jest to o tyle zastanawiające, że przeciętne wynagrodzenie z umów o pracę w sektorze przedsiębiorstw w listopadzie 2021 wyniosło 6022,49 zł brutto. Nawet jeśli faktycznie opodatkowanie umów zlecenie jest niższe, prekariusze mają więcej netto kosztem mniejszego zabezpieczenia zatrudnienia ze strony państwa. Pomijając już kwestię, że powyżej 4900 zł brutto zarabiają nie tylko przedstawiciele wolnych zawodów, ale także wcześniej wspomniani pracownicy ochrony, czy firm sprzątających, często pracujący nawet ponad 200 godzin miesięcznie.
Mateusz Morawiecki zrzuca winę na "odklejone od życia elity"
- Dla oderwanych, odklejonych od życia części elit, po prostu nie istnieją Polacy, którzy zarabiają poniżej 12, czy 13 tys. zł i może nawet nigdy nie istnieli - mówił w swoim podcaście Mateusz Morawiecki. Wygląda jednak na to, że dla polityków tacy ludzie również nie istnieją, skoro na Polskim Ładzie tracić mają zleceniobiorcy.
Teraz prekariusz, musi zmagać się nie tylko z niepewnością zatrudnienia, ale też z niepewnością opodatkowania. Skąd teraz ochroniarz, pani sprzątająca, czy przeciętny pracownik biurowy ma wiedzieć, czy za rok nie przyjdzie mu zapłacić dopłaty podatku? Skąd mają to wiedzieć osoby, które po dorabiają "na zleceniu" po godzinach? Wygląda więc na to, ze zamiast poświęcać swój czas na pracę, rodzinę, czy po prostu odpoczynek, trzeba będzie głowić się nad przepisami prawnymi. A w telewizji pan Premier i tak powie, że "przecież jest super".