Viki Odincowa

i

Autor: materiały prasowe Viki Odincowa

Praca modelki w Chinach. Rzeczywistość kontra wyobrażenia

2017-11-05 10:26

Praca modelki wydaje się być drogą usłaną różami: znajomi, rodzina, przyjaciele są przekonani, że to nic prostszego: wyginać się do zdjęć i zmieniać ciuchy. Sprawa nieco się jednak komplikuje, gdy ciuchów jest tysiące, a praca trwa kilkanaście godzin. Do tego dochodzi brak jedzenia i picia. Pozowanie w futrze w 40-stopniowym upale lub w bikini przy -20 stopniowym mrozie. Do tego nikt z organizatorów sesji nie mówi ani słowa w języku angielskim. Brzmi abstrakcyjnie? Chciałoby się powiedzieć: „Witamy w Chinach" - tam, gdzie wyobrażenia nie mają za wiele wspólnego z rzeczywistością. Pora obalić stereotypy.

Trzymając w ręku bilet do Pekinu, Szanghaju czy Guangzhou można poczuć się jak prawdziwa szczęściara. Leci na drugi koniec świata, by spełniać marzenia, zobaczyć wielki świat modelingu i zacząć karierę. Zobaczy pewnie jeden z siedmiu cudów świata – Wielki Mur Chiński i pozna inną kulturę. To wyobrażenia. A rzeczywistość?

Zobacz koniecznie: Ile zarabiają modelki? [WYNAGRODZENIE W MODELINGU]

"Ląduję na lotnisku w Pekinie. Zdaję sobie sprawę, że w którymś z maili od bookerki miałam adres apartamentu w którym mam mieszkać. Był napisany w języku angielskim. Adresu nie mam, nie wiem jak wypełnić kartę meldunkową, co wpisać? Do kogo przyleciałam? Zaraz mnie deportują, albo wsadzą do aresztu do czasu wyjaśnienia sprawy. Mam 19 lat, a moja kariera może skończyć się szybciej, niż się rozpoczęła" - to myślę, kiedy ląduję w stolicy Chin. Szybko okazuje się, że wygrzebane z pamięci dane jakoś przekonały kontrolujących, a w hali przylotów czeka na mnie kierowca z tabliczką, na której widniało moje imię. Przedstawiam się, okazuje się, że po angielsku kierowca nic nie rozumie, próbuję tłumaczyć coś na migi, ale po jakimś czasie odpuszczam. „Ładnie się zaczyna" – myślę. Potem było już tylko "lepiej".

Jest jedno bardzo trafne powiedzenie, które usłyszałam od Polaka, mieszkającego w Chinach: „Chiny się kocha, albo się ich nienawidzi". To 100-procentowa prawda. O tym przekonałam się dopiero 3 miesiące później, by stwierdzić, że nigdy tam już nie wrócę.

3-miesięczny kontrakt przyniósł mi jednak kilka wspomnień, których do dzisiaj nie sposób wyrzucić z pamięci. Drugi dzień pobytu, obskurne miejsce zdjęć próbnych dla agencji. Idę do łazienki, okazuje się, że zamiast toalety są tylko dziury w podłodze, a jakaś staruszka właśnie postanowiła załatwiać swoją potrzebę przy otwartych drzwiach. Kolejny obraz: metro. Czekamy na kolejny wagon, zazwyczaj przyjeżdża co 2-3 minuty, załadowany po brzegi. Jeden z Chińczyków postanowił pozbyć się zawartości swojego nosa prosto do tunelu metra. W tym celu głośno wciągnął jego zawartość, zatkał najpierw jedną dziurkę, dmuchnął, po czym zrobił to samo z drugą. Inne obrazki? Plucie pod stół resztkami jedzenia z zębów, grzebanie w buzi palcem, po czym nakładanie jedzenia rękami ze wspólnego półmiska. Obowiązkowo bekanie przy stole. Dość jednak o kulturze Państwa Środka - z pracą tam nadal nie ma to za wiele wspólnego.

Wspomnienia z sesji? Zdjęcia bikini na stoku narciarskim. Blisko 10 godzin w zimnie, co 20 minut okrywano mnie na chwilę kurtką, kiedy zauważono, że już naprawdę sinieję. Trzeba się położyć na stoku w przezroczystej koszulce nocnej, bo fotograf ma taką wizję. Po obróbce zdjęcie wyglądało niestety tak, jakby stok był doklejony w Photoshopie. Praca po kilkanaście godzin dziennie, bez jedzenia i picia. Zwykle w pomieszczeniu bez ogrzewania, bo nie wiedzieć czemu nie trzeba go włączyć. Cała ekipa w kurtkach, modelka przebiera się do bielizny. Nikomu to nie przeszkadza. Najdziwniejsze zlecenie? Pokaz na otwarciu centrum handlowego, na parkingu przed sklepem. Modelki były ubrane w swoje ciuchy, a catwalk (przejście się po wybiegu) polegał na pójściu prosto i z powrotem, trzymając z przodu reklamę z napisami, których żadna z dziewczyn oczywiście nie rozumiała. Jakie wspomnienia mają inne dziewczyny, które pracowały w Chinach?

Zobacz także: Kogo pracodawcy szukają wśród cudzoziemców? [ZDJĘCIA]

Zosia
- Jeśli chodzi o mój kontrakt w Chinach to wydarzyło się na nim wiele dobrego, jak i złego. Miałam niespełna 16 lat, kiedy wylądowałam na lotnisku w Pekinie. Okazało się niestety, że nikt mnie nie odebrał, a adres który dostałam był w języku angielskim. Oznaczało to, że o 5 rano lokalnego czasu (nikt nie odbierał z telefonów) sama musiałam odnaleźć przychylną mi osobę, która pomogłaby mi w dostaniu się do agencji. Jak się później okazało, agencja nie spodziewała się mojego przylotu, mimo tego, że sama kupowała mi bilet. Zostałam ściągniętą do Chin w martwym okresie - kończył się Fashion Week, a po tak dużym modowym wydarzeniu wszyscy wtedy odpoczywali. Castingi przez pierwsze trzy tygodnie odbywały się sporadycznie, stąd szef agencji przestał wypłacać mi kieszonkowe nawet mnie o tym nie informując – opowiada.

- (...) Castingi odbywały się o dzikich porach. Jeden z nich o 2 w nocy, a na miejscu pracy trzeba było stawić się o 5. Tam pora dnia nie miała znaczenia, był casting - trzeba było jechać. Nie wszystkie castingi były również adekwatne do wieku modelek- mistrzostwa kickboxingu, gdzie w kusych lateksowych, czerwonych shortach trzeba było przemierzać ring z numerem kolejnej rundy czy kolejny casting do katalogu czy pokazu bielizny. Osobiście nie byłam na to przygotowana, żeby tak się obnażać - zwłaszcza, że modelka traktowana jest tam przedmiotowo, więc nie może pozwolić sobie na wstyd i przebieranie na osobności. Nauczyłam się uciekać od takich propozycji pracy bardzo szybko i robiłam wszystko, by nikt mnie nie zatrudnił. Tak było w 2007 roku. Może od tego czasu coś się zmieniło. Mimo tego wspominam ten wyjazd cudnie, mam dość mocny charakter więc od początku stawiałam bardzo jasne granice, natomiast wiem, że nie każda z dziewczyn umiała się przeciwstawić. Dodaje: - Modelka to przedmiot, mówią o tobie jak o towarze, i nie zawsze są to miłe słowa. Oczywiście nie każdy tak się odnosił, ale zdarzało się to często. Klienci potrafili obgadywać modelkę i mówić o niej bardzo źle, gdy stała obok.

Sprawdź także: W którym kraju kobietom żyje się najlepiej? [INFOGRAFIKI]

Ania wróciła z Pekinu miesiąc temu, gdzie była przez 4 miesiące. Na początku wrażenia miała jak najbardziej pozytywne, ale z każdym kolejnym dniem – z każdą kolejną pracą było jej coraz ciężej. Przez 4 miesiące miała tylko 5 dni niepracujących, co oznacza, że pozostałe 115 dni pracowała: po kilkanaście godzin dziennie lub jeździła na castingi, co oznaczało, że do samochodu wsiadała o 8 lub chwilę przed i jeździła tak z kolegami z agencji po 10 godzin dziennie. Wydaje się, że cały dzień nic się nie robi, ale dla niej było to równie męczące, jak praca, a ciągłe niewyspanie i zmęczenie powodowało, że czuła się wykończona fizycznie. Według niej w pracy dziewczyny są po prostu źle traktowane: przedmiotowo i nikt nie przejmuje się modelką.

Fryzjerzy zmieniają fryzury 15 razy w trakcie jednej sesji, co oznacza, że po jednym dniu dziewczyna ma je kompletnie zniszczone i spalone. Makijażyści nie czyszczą pędzli, więc są brudne po poprzedniej sesji (i innych modelkach). Nie szanują czasu modelek: przy katalogach i lookbookach stawki są bardzo małe, a pracuje się bardzo ciężko: płaci się za godzinę, co oznacza często, że to 15 godzin ciągłego przebierania. Przykładowo w upale w zimowych kurtkach, przez co bardzo często zdarzają się omdlenia. Wspomina, że chińscy pracodawcy zupełnie nie przejmują się dziewczyną, tym że ktoś musi się napić, zjeść. Jako wegetarianka najczęściej słyszała, że „ma jeść mięso, albo nic", co w praktyce oznaczało, że przez cały dzień nie miała w ustach niczego. W jednej z prac nie zjadła, ani się nie napiła, bo nie mogła doprosić się o wodę. Za to 3 razy wyszła do toalety i 2 razy poszła zapalić papierosa – obcięli jej za to stawkę, odejmując 1 godzinę pracy.

Według Ani na pokazach praca jest jeszcze gorsza: show zaczyna się około 22, a na miejscu jest się o godzinie 7-8 rano. „Nie wiadomo dlaczego i po co: paręnaście godzin trzeba czekać, nie wychodząc z budynku w którym się znajduje, a więc nawet jeśli klient nie dostarczy jedzenia – zazwyczaj nie ma opcji wyjścia i poszukania czegoś na własną rękę. Natomiast trzeba zrobić 6-7 prób z jednym outfitem, przy czym dziewczyna ma iść po prostu po linii prostej. Zupełnie nie szanuje się czasu dziewczyn" – uważa.

Wspomina również inną pracę: „Szpilki na 20 cm, bardzo długie, drogie suknie, ubrane 3 godziny przed pokazem. Przez te 3 godziny nie można było usiąść albo oprzeć się o ścianę, ponieważ klient bał się, że sukienka się pogniecie. Przez 3 godziny nie mogłam doprosić się o wodę, przed pokazem prawie zemdlałam, a na pokazie poszłam widząc przed sobą tylko czarną plamę".

Bardzo wiele dziewczyn ma w Chinach obniżoną odporność. Brak higieny w chińskich toaletach, wszędobylski brud w miejscach w których się pracuje, niezdrowe jedzenie, zanieczyszczone powietrze, ciągłe przemęczenie, przegrzanie lub wyziębienie – w efekcie prawie nie zdarza się, aby ktoś przez 3 miesiące nie był chociaż raz przeziębiony. Ania miała problemy zdrowotne mniej więcej co 2 tygodnie. Kiedy przy jednej z takich sytuacji miała 40-stopniową gorączkę, usłyszała od agencji, że nie może iść do szpitala, bo ma casting. Zlekceważyła to i poszła. Innym razem o 22 poszła na ostry dyżur z 40-stopniową gorączką – odmówiono jej pomocy, bo nie było lekarza. Była też sytuacja z zębem, który wymagał natychmiastowego leczenia. Umówienie się na wizytę zajęło jej 3 godziny, przy czym wybrała termin, by nie kolidowało to z pracą i castingami, okazało się, że „ważniejszy" casting się znalazł. Ciężka praca skutkowała też brakiem snu: zdarzyło jej się, że nie spała blisko 80 godzin, ponieważ ciągle miała pracę lub samolot na kolejną. Po czym wracała do miasta i szła od razu na castingi lub do innej pracy, a po niej leciała ponownie do innego miasta. Kiedy w końcu przyleciała do Szanghaju i spytała czy może chociaż iść do mieszkania przebrać się i umyć zęby usłyszała krótkie: „nie".

Przeczytaj także: Chcesz uciec od jesieni? Sprawdź, gdzie i za ile możesz pojechać [GALERIA]

Nie wszystkie dziewczyny mają jednak tak złe wspomnienia związane ze swoją podróżą do Chin. Monika wspomina, że była tam 3 lata temu i miała bardzo dużo pracy: pracowała 44 z 57 dni pobytu, prawie zawsze po 9-13 godzin. „Jak miałam wolne to i tak wyglądało to tak, ze o 3 w nocy wracałam z lotniska, a o 17 musiałam jechać z powrotem na lotnisko, bo na drugi dzień miałam pracę w innym mieście – wspomina. „Ale przynajmniej kasa się zgadzała: miałam gwaranta 12 tys. (kontrakt gwarantowany, polega na tym, że w kontrakcie jest zapis o tym, że agencja musi zapewnić modelce kasę i że po przepracowaniu okresu kontraktu otrzyma wskazaną w umowie kwotę – przyp.red.), a przerobiłam go ponad dwukrotnie."
Wyjazd miał jednak także swoje minusy: przytyła, nie miała okresu przez 3 miesiące oraz miała problemy z cerą – makijażyści nie myją w Chinach pędzli po sesjach i pokazach: w efekcie bakterie z jednej modelki przenoszone są na inną.

Natomiast Oliwia wspomina, że choć pracowała w Pekinie dużo, nie zarobiła nic. Miała wtedy słabą agencję, bez kontraktu gwarantowanego. Dziś już nie zdecydowałaby się na taki ruch – wie, że bez "gwaranta" taki wyjazd nie ma sensu. Najbardziej męczące były dla niej castingi: w samochodzie i w drodze spędzało się po 12 godzin dziennie i tak codziennie przed dwa miesiące, poza dniami w pracy do której wielokrotnie trzeba było również dojechać – nawet kilka godzin lub dolecieć. Nie było dnia wolnego – nieważne czy poniedziałek czy niedziela: castingi były codziennie. „Raz poprosiłam o dzień wolny, bo byłam chora, innym razem udawałyśmy z dziewczynami ze mamy zatrucie pokarmowe, żeby nie iść na castingi, bo chciałyśmy pojechać na wycieczkę, żeby zobaczyć Wielki Mur Chiński".

Uważa, że nie był to jej najlepszy wyjazd: „Na pewno tam już nie wrócę, ale nie żałuję, że tam pojechałam, bo spełniłam swoje największe marzenie i zobaczyłam jeden z siedmiu cudów świata. Poza tym, chociaż nie zarobiłam tam pieniędzy z agencji, całkiem sporą sumę odłożyłam, pracując na imprezach". Dominika twierdzi, że „Nie jest bardzo trudno wytrzymać i dać radę". W Chinach była 5 razy. „Teraz rynek się zmienił, głównie są dzieci, szczególnie z Rosji. Miałam współlokatorki, 13-14 lat. To gruba przesada. Obecnie nie chcą starszych osób" – opowiada.

W swojej karierze miała różne sytuacje, nieprzyjemne również z winy byłej agencji matki. Niegdyś jedna z bookerek pokłóciła się z nią i rozwiązała jej umowę bez żadnych uprzedzeń, nie przedstawiając wypowiedzenia anulowała jej bilet powrotny do domu. To oznaczało 2 noce spędzone na lotnisku w oczekiwaniu, aż jej rodzina kupi bilet powrotny na własny koszt. Nic później nie dało się z tym zrobić, bo z kim się sądzić? O co?
O rynku modelingowym mówi: „Chiny to cała jedna, zabawna sytuacja": - Dobry rynek, bo da się dużo zarobić. Wypłacają gwaranty – kilka tysięcy dolarów, jest łatwiej niż w Europie, bo na początek pokrywają koszt biletu. Wszyscy tam jadą poimprezować. Pójdziesz do klubu to obecnie same 14-latki. Miałam jedną taką współlokatorkę: wracała codziennie rano o 5 z imprezy, spała 3 godziny w ubraniu na kanapie w salonie, zasypiając z paczką chipsów na twarzy, a na castingi wychodziła nie myjąc się i nie przebierając. W efekcie ją wyrzucili i pojechała do domu – wspomina swój ostatni wyjazd.

Śmieje się, że owszem, wegetarianie mają w Chinach pod górę. Jej chłopak poprosił swojego bookera o kupno kawy i kanapki wegetariańskiej, co miało stanowić jego posiłek na cały dzień. „Zamiast przynieść mu białą kawę przyniósł mu czarną i kanapkę z czterema parówkami. Akurat ten booker bardzo dobrze znał angielski, więc przyniósł mu ją po złości. Miałam identyczne sytuacje: poprosiłam o zestaw wegetariański. Dostałam ryż i pudełko z cebulą, do pracy na 10 godzin. Tam funkcjonuje prosta zasada:„Nie jesz mięsa, to nie jesz nic, nic ci nie zamówimy. Ewentualnie dawali jakieś ciastka, więc jesz to albo cały dzień głodujesz."

Przeczytaj również: Victoria's Secret w Polsce. Tajemnica sukcesu marki [ZDJĘCIA]

Kilka ciekawych sytuacji opowiedziała także Martyna, która w Chinach spędziła w sumie około 3 lat. Kwestię jedzenia w pracy komentuje tak: „Albo jesz ich tłuste, chińskie jedzenie, czyli mięso nieznanego pochodzenia i ociekające tłuszczem warzywa z ryżem, albo McDonald's i ciastka. Zdarza się oczywiście, że nie jesz nic, bo klient nic nie zamówi dla modelki. Brak wody to też norma i miejsca w pobliżu, gdzie można ją kupić. Później w agencji się dziwią, dlaczego dziewczyna przytyła, skoro karmią ją takim jedzeniem".

Opisuje, że według niej życie w Chinach jest bardzo tanie. Można na więcej sobie pozwolić z kieszonkowego, do tego dochodzi możliwość pracy w klubach, tzn. chodzi się na tzw. kolacje dla modelek na których jest szansa zjeść coś europejskiego, ale potem trzeba iść do klubu i tam przy „stoliku dla modelek" tańczyć do określonej godziny. Alkohol leje się strumieniami – zresztą nie tylko: sceny na co drugiej imprezie są dantejskie. Pod względem kosztów życia jest nieporównywalnie lepiej niż w Hongkongu, gdzie również była w wieku 16 lat i nie miała nawet pieniędzy na jedzenie, ponieważ większość kieszonkowego wydawała na dojazdy na castingi, a komunikacja była bardzo droga. Jednego razu, kiedy była sama na drugim końcu miasta, nie znając języka, totalnie zagubiona, zmęczona, a nikt nie potrafił wskazać jej drogi ze względu na barierę językową, spotkała Australijkę, która dała jej 100 dolarów. „Wtedy poczułam się jak bezdomna. Jestem na drugim końcu świata, wszyscy myślą, że pławię się w luksusach, a ja muszę zastanawiać się czy wybrać bilet na metro, żeby dojechać na casting na którym muszę być czy ciepły obiad".

O pracy po kilkanaście godzin dziennie w futrach w upał lub w bikini w zimie mówi, że to norma. Z tego powodu trafiła nawet do szpitala, gdzie dożylnie musieli podać jej leki, bo była już tak odwodniona i wycieńczona. „Chińscy pracodawcy zupełnie nie przejmują się modelką, jest przedmiotem. Nie musi pić, jeść, odpoczywać, nie jest jej za zimno czy za gorąco. Najważniejsze, że szybko zmienia ciuchy i nie marudzi" – dodaje. Najdziwniejsze prace jakie miała: kiedyś robiła pokaz w jeszcze nieotwartym centrum handlowym. Czekało się na niego cały dzień w opuszczonej hali, gdzie było brudno i zimno. Pokaz był dopiero kolejnego dnia, więc nie wiadomo było, dlaczego musiały przyjechać tak wcześnie. W efekcie następnego dnia rano robiły catwalk między zakurzonymi balustradami, na totalnym odludziu, a ich audytorium stanowili Chińczycy przywiezieni skądś autobusami. Kiedyś również przebrano je za postaci z Disney'a i wsadzono do turystycznego autobusu. „Nasze zadanie polegało na machaniu do tłumu w przebraniu księżniczek z bajek do ludzi, którzy nigdy nie widzieli białego człowieka, a co ważne, każda dziewczyna wygląda dla nich tak samo. Chińczycy nie odróżniają dziewczyn z Europy, dlatego jeśli klient kojarzy tylko jakąś jedną z dziewczyn, będzie ją już bookował przez cały czas" – wspomina.

Polecamy: Oto najbogatsze i najbiedniejsze gminy w Polsce [INFOGRAFIKA]

-------------------------------------------------

Na potrzeby artykuły imiona dziewcząt zostały zmienione. Przytoczone przez nich wspomnienia i doświadczenia być może spowodują, że nie tylko prysną stereotypy dotyczące pracy modelki w Chinach, ale zawodu modelki w ogóle. Wymaga on nie tylko kilkunastogodzinnego przymierzania ciuchów, ale przede wszystkim zdrowia fizycznego oraz mocnej psychiki. Być może ten artykuł spowoduje, że rodzice dziewczyn (i chłopców) zastanowią się dwa razy, nim zgodzą się wysłać swoje 13-letnie dziecko na drugi koniec świata w samo serce piekła: pokus takich jak alkohol, narkotyki, seks. Do pracy, która często nawet nie powinna nazywać się modelingiem. Być może do kolejnej śmierci z "przepracowania" nigdy więcej nie dojdzie.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Najnowsze