- To, że się robi po 12 czy 14 godzin dziennie, to norma – z rozbrajającą szczerością opisuje swoją pracę na jednej z warszawskich placów budowy 40-letni Krzysztof. Dziś już skończył, więc rozmawiając ze mną raczy się wysokoprocentowym alkoholem. - Nawet teraz? - pytam z niedowierzaniem zerkając za okno. Termometr pokazuje -11 stopni Celsjusza, a wiatr wyje, aż przechodzą ciarki po plecach.
Zobacz także: Wielki plan mieszkaniowy Morawieckiego. Chce budować, jak Gierek
- Zwłaszcza teraz! - odpowiada mój rozmówca i tłumaczy: - W zimę się ludzie nie przeprowadzają, więc to najlepszy czas, żeby skończyć budowę. Na wiosnę „wykończeniówka" i w lato mieszkanie pod klucz jak znalazł.
Jak się okazuje, ta budowa to nie wyjątek. Tak wygląda sytuacja w całej Polsce. Specjaliści budowlanego rynku pracy przyznają, że dziś nikogo nie powinna dziwić budowa trwająca pełną parą nawet w zimie. Takie są prawa rynku.
- Wiele budów skraca terminy w związku z bańką spekulacyjną na rynku mieszkaniowym. Dlatego, między innymi, w Polsce budowy odbywają się o wiele szybciej niż w podobnych nam krajach – wyjaśnia Katarzyna Lorenc z Business Centre Club.
To też powód, dla którego pracodawcy wymuszają na swoich pracownikach pracę ponad normę. Terminy muszą się zgadzać, pieniądze w portfelu inwestora także, ale zdrowie podwładnych jest już kwestią drugorzędną. Zresztą oni sami wiedzą, że robota ma być wykonana i już. Więc ryzykują... nawet własnym życiem.
- Do wypadków śmiertelnych często dochodzi z winy pracownika, bo chciał szybciej skończyć. Ale gdy popatrzymy jak długo pracował tego dnia, jak wiele miał nadgodzin w całym tygodniu, ile sobót przepracował z rzędu, to ja mu się nie dziwię! - tłumaczy Michał Wasilewski z Porozumienia dla Bezpieczeństwa w Budowie.
Z danych GUS wynika, że jedynie w pierwszych trzech kwartałach 2017 roku w Polsce doszło do 3380 wypadków przy pracy na budowie z czego 31 było śmiertelnych. Najgłośniejszym przypadkiem była śmierć operatora żurawia w Krakowie. Mężczyzna zginął w czwartek 16 listopada, a jego ciało odkryto następnego dnia, gdy syn zaczął szukać ojca, który z pracy nie wrócił do domu.
ZOBACZ TEŻ: Brakuje specjalistów w budowlance. Czy to wpłynie na jakość Mieszkań Plus?
- Normalnie, to sprawdza się listę ludzi na wejściu i wyjściu z budowy – mówi nam Robert, operator żurawia z 5-letnim stażem. - Tyle tylko, że takie coś widziałem góra u pięciu wykonawców. Reszta miała to gdzieś.
W teorii pracodawcy zobowiązani są przestrzegać przepisów Bezpieczeństwa Higieny Pracy, które dokładnie regulują ile pracownik może przebywać na budowie, jak długa i co ile należy mu się przerwa oraz jak zabezpieczone musi być stanowisko jego pracy. Niestosowanie tych zasad przez pracodawcę grozić może wizytą Państwowej Inspekcji Pracy. Jak jest w praktyce?
- Zasady BHP przestrzegane są w dużych firmach budowlanych. W małych firmach nie ma od tego ludzi, a Państwowa Inspekcja Pracy ma takich przedsiębiorstw setki tysięcy, więc nie jest w stanie wszystkich skontrolować. - Rozkłada ręce Michał Wasilewski, ale zaznacza, że nie zawsze pracodawca jest winien zaniedbań. - Często sami pracownicy nie noszą kasków czy kamizelek lub godzą się na pracę ponad normę, tłumacząc, że tak pracował przez 20 lat i nic się nie stało.
A stać może się wiele, co pokazał wspomniany tragiczny wypadek w Krakowie. Osoby zainteresowane sprawą twierdzą, że zmarły operator żurawia po prostu zasłabł z przemęczenia. Michał, pracujący na co dzień na budowie od 15-tu lat przyznaje, że to bardzo możliwe, bo sam był świadkiem takich zdarzeń.
- Kolega dwa razy nam zszedł jak robiliśmy wykończenie – mówi. - Co na to pracodawca? - pytam. - Nic! Kolega prosił, by nawet nie mówić, bo się bał, że jeszcze go wyrzucą z roboty! Dlaczego dochodzi do takich sytuacji? O to zapytaliśmy Konrada Maja, psychologa z Uniwersytetu SWPS.
Sprawdź również: Bez znajomości francuskiego nie będzie pracy na budowie [PRACA WE FRANCJI]
- Pracownicy nie są często świadomi swoich praw, zwłaszcza że sami pracodawcy niechętnie o tym mówią, pokazują materiały. Do tego dochodzi strach – otwarta forma buntu, powiedzenia, że czegoś nie zrobię, może grozić zwolnieniem - wyjaśnia. To błąd. Dzisiejszy rynek pracy, a zwłaszcza branża budowlana ma ogromne problemy z zasobami ludzkimi. Rąk do pracy po prostu brakuje.
- Pracodawcy na budowach nie mają wielkiego wyboru jeżeli chodzi o pracowników i dlatego powinni dbać o jeden, stały, zgrany zespół – instruuje ekspert rynku pracy, Katarzyna Lorenc.
Do pracy na budowie nie zachęcają też zarobki. Oczywiście, kierownicy budów czy pracownicy wykwalifikowani spokojnie zarabiają po kilka tysięcy złotych na rękę, ale ci bez kwalifikacji, bez wykształcenia mogą liczyć na niewiele ponad 2000 zł brutto miesięcznie (mediana za styczeń 2018 roku wynosi 2748 złotych). Czy to się opłaca?
- Jak zliczę sobie nadgodziny, jakieś premie, to spokojnie „łykam" 4-5 tysięcy na rękę – wylicza Krzysztof. - Ale czy ci się to opłaca, skoro prawie nie bywasz w domu? - dopytuję. - Ja mam tylko doświadczenie, fach w ręku. - Wzrusza ramionami. - Może jakbym miał jakąś szkołę, znał język, to bym kręcił nosem. Tak biorę co jest. Najważniejsze, że kasa jest na czas. Niedługo nawet auto sobie nowe kupię.
Właśnie dlatego na budowach nic się nie zmienia. Brak szkoleń, kontroli i myślenie „skoro dają, to biorę" prowadzi do sytuacji, gdzie do inwestycji pracownicy dokładają to, co najcenniejsze – własne zdrowie.
Imiona pracowników budowy zmienione na życzenie rozmówców.