Nawet nastolatki, które w latach 60. urządzały grzeczne domowe potańcówki pod opieką przebywających w sąsiednim pokoju dorosłych, przemycały półlitrówki i butelki wina. Najczęściej zajmowali się tym zaproszeni, którzy przygotowywali na imprezę miniaturowy pokoik z meblościanką. Dorośli czatowali w przedpokoju, witając gości swoich dzieci i węsząc za kontrabandą. Dla niepoznaki dolewano do herbaty i pito w modnych szklankach z obowiązkowym spodeczkiem. Na czatach zawsze ktoś stał przy drzwiach, na wypadek gdyby pani mama pojawiła się akurat z sernikiem albo z propozycją kompotu do picia.
Lata 50. XX w. Wieczorami przy świecach
Opowieść o peerelowskiej rozrywce należy zacząć od czasów, gdy Polską – poza tymi z Kremla – rządził towarzysz Bierut. Nie były to czasy sprzyjające zabawie. Działy się rzeczy nad wyraz przygnębiające. Aresztowania przez bezpiekę, dokwaterowania na wielką skalę, odbieranie przedwojennych majątków, siedmiodniowy tydzień pracy i zakwasy odbudowujących swoje miasta. Po dniu spędzonym przy odgruzowywaniu i murarce nie chciało się już podejmować tanecznego wysiłku. W polskim radiu, a radia miało wtedy jeszcze niewielu obywateli, królowała polska muzyka ludowa, czyli siermiężne popierdywanie smyczków. Poszczególne utwory były nierozróżnialne. Spiker mówił: „A teraz posłuchajmy muzyki”, i było już wiadomo, jaka nuta wypełni pokoje i kuchnie.
Rozrywką, z wyjątkiem oficjalnych balów, były wizyty sąsiadów. Siadywało się z nimi przy kuchennym stole pokrytym ceratą i przy muzyce ludowej. Albo przy świeczce, bo często wyłączano prąd. I zaczynało się pić: w szklankach, bo taki był zwyczaj. Na umór pili mężczyźni. Żony zachowywały umiar, bo pijaną kobietą wolno było pogardzać, zwłaszcza że musiała o świcie zerwać swojego chłopa do roboty.
Sąsiedzi zjawiali się, jak tylko wytrzeźwieli albo szło się do nich z rewizytą. Można więc powiedzieć, że polskie życie towarzyskie miało się dobrze, nawet za Stalina.
Lata 60. Świat się zmienia
Pod koniec lat 50. do Polski dotarł amerykański jazz. Linia partii była bezlitosna, a rewizjonistyczną muzykę zwalczano, bijąc zasłuchanych i tańczących i konfiskując płyty przemycone w podwójnych dnach paczek. Mimo to nowoczesny taniec kwitł. Przy przenośnych radiach lampowych wychwytujących zachodnie rozgłośnie, na skwerkach miast i miasteczek. Odważali się na to bikiniarze, wyginając się publicznie przy czarnym jazzie, niczym cierpiący na chorobę św. Wita, podczas gdy ich buty na słoninie szlifowały płyty chodnikowe.
Gomułka zezwolił w ramach odwilży na słuchanie muzyki zespołów jazzowych i rockowych oraz tańczenie przy niej w miejscach dowolnych, byle nie utrudniać ruchu pojazdów i nie zakłócać partyjnych zebrań.
W domach z adapterów i ogromnych magnetofonów szpulowych rozpleniały się po umysłach "Truskawkowe pola" Beatlesów, a „Lucy in the Sky With Diamonds” docierała do coraz większej liczby użytkowników. Dzięki niej można było zabalować w pojedynkę, choć zwykle w bramach, domach i nieoświetlanych parkach, w tany z Lucy szło się zbiorowo.
Era rock and rolla była w Polsce Ludowej przebogata w potańcówki i bale okolicznościowe w sukienkach i spódnicach z sutymi tiulowymi halkami i bluzkach odkrywających ramiona. Mężczyźni mieli robione przez szewców drogie jak zboże rock and rolki.
Niestety, w 1968 r. liczba tańczących zauważalnie zmalała, a stosunek pierwszego sekretarza do rozrywki radykalnie się zmienił. Studenci musieli wrócić na studia („Studenci na studia!”), a robotnicy prosto z przymusowych wieców – do roboty („Robotnicy do roboty!”).
W telewizorach pojawił się m.in. niezwykły Grechuta i piękny jak marzenie Krajewski z dołującą Anną Marią, która miała smutną twarz i wciąż patrzyła w dal.
Lata 70. Zabawa w Zachód
Gierek wprowadził pełną wolność spotykania się w celach rozrywkowych. Wszyscy spotykali się więc gdzie się dało, na ulicach miast pojawili się hipisi uprzyjemniający sobie czas „jaraniem gandzi” (marihuana) i słuchaniem Dylana, Donovana, Joan Baez, Rolling Stonesów itp. Polskich wykonawców słuchali młodzi niezaangażowani w ruchy, które dotarły do nas z Zachodu. Liczba rodzimych wykonawców rosła w szybkim tempie. Powstało wtedy wiele wybitnych utworów doskonałych kompozytorów i tekściarzy, które zapisały się złotymi zgłoskami w panteonie polskiej muzyki rozrywkowej.
Na wsiach do upadłego tańczono na tzw. dechach przy akompaniamencie zespołów rodem z tej samej gminy, ale używających perkusji. Dechy były zbitym z desek parkietem z podestem dla orkiestry. Potańcówki z obnośną sprzedażą oranżady, piłeczek na gumkę i obwarzanków odbywały się co tydzień. Pod wieczór dechy zamieniały się w ring: zaczynały się pijackie bijatyki przy głośnym akompaniamencie.
W tym samym czasie, gdy polskie zespoły, jeszcze wtedy nienazywane kapelami, grały bigbit, w USA było coraz więcej mocnego rocka.
O dobre płyty było trudno, ale buntownicza i coraz potężniejsza muzyka coraz częściej leciała z radia, gdzie o płyty też łatwo nie było. Potem niespodziewanie pojawiła się w księgarniach płyta „Procor Harum”, równolegle z koncertem tej grupy w Kongresowej, gdzie w 1967 r. The Rolling Stones dali swój słynny koncert demolujący fotele i umysły.
Przełom lat 70. i 80. Przed stanem strachu
Od lat 70. do pierwszej połowy lat 80. w PRL świetnie miały się cotygodniowe dyskoteki, gromadzące tłumy bez względu na światowe trendy w muzyce rozrywkowej.
Ale w 1980 r. do Polski przybyła z Londynu przygnębiająca muzyka nowofalowa oraz rewolucyjny punk rock. Druga fala polskich hipisów słuchała wtedy lżejszego (Supertramp) lub mocniejszego (Led Zeppelin, Deep Purple) rocka. Punki – tych coraz więcej było na ulicach, gdzie w powietrzu od pewnego czasu wyczuwało się bunt przeciw ustrojowi strojącemu się w tolerancję. Młodzi chłopcy, do niedawna grzeczni, zabarwiali teraz szare ulice kolorowymi rurkami, skórami pełnymi jaskrawych znaczków i T-shirtami z anarchistycznymi aplikacjami. Swoje irokezy stawiali na cukier, a sterczące włosy farbowali na płomiennie rudo, perhydrolowo blondie lub fioletowo. Ich dziewczyny były papuzio kolorowe i umalowane jak Siouxie Sioux, czyli mocno. Całe to towarzystwo bawiło się przy grających na żywo punk rockowych zespołach, nawet zagranicznych sław, lub przy puszczanych z taśm i płyt Joy Division, U.K.Subs, Sex Pistols czy Buzzcocks. Tańczyli pogo, używając głównie swoich miotających drzazgi glanów (ciężkich czarnych butów roboczych) oraz poruszającego się w przód i w tył tułowia, do którego przylegały nieużywane w tańcu ręce.
Lata 80. Moda na rytm
W karnawale Solidarności życie towarzyskie i potańcówkowe kwitło, jak to w karnawale. Ale potem sztywny, a więc zapewne nierozrywkowy, generał ogłosił czas apokalipsy i muzyka przycichła. Przy powielaczach trudno było się rozrywać, choć przy nich spotykano się w całym PRL.
Młodzież nadal słuchała tego, co jej się podobało, ale kluby były zamknięte. Sylwester’ 81 odbył się w prywatnych mieszkaniach, gdzie młodzież odurzała się Dire Straits, King Crimson i kanadyjską grupą Rush, której album „Moving Pictures” był pokoleniowym objawieniem.
Po tym jedynym w swoim rodzaju sylwestrze wychodziło się do domów pojedynczo lub w parach, żeby nie wzbudzać niezdrowej ciekawości żołnierzy i milicjantów, wściekłych z powodu wyjątkowej nocy spędzonej przy koksowniku.
Potem władze wpadły na pomysł odkręcenia wentyla. Żeby zbuntowana młodzież nie spiskowała przeciw ludowemu państwu, pozwolono jej prawie na wszystko. Kluby otwarto, organizowano koncerty, na których tłum nagrywał swoich ulubieńców na kasety magnetofonowe. Przyjechało nawet uwielbiane przez młodzież Budgie. Ogólnopolski Przegląd Muzyki Młodej Generacji w Jarocinie od 1983 r. zamienił się w Festiwal Muzyków Rockowych - największy festiwal muzyki młodzieżowej w państwach Bloku Wschodniego. Wentyl zadziałał. W kraju-raju mieliśmy niby-Zachód. Tamten czerwiec 1989 fetowało się na szalonych prywatkach, firmowych bankietach, w klubach i tzw. posłuchankach w salkach parafialnych. Posłuchanki, nie posłuchanki, wreszcie było z czego się cieszyć.