Putin nacjonalizuje zagraniczne firmy
Financial Times szacuje w środę, że ok. 206 tys. pracowników w Rosji nadal otrzymuje pensje od swoich zachodnich pracodawców, którzy albo zawiesili działalność, albo zadeklarowali wycofanie się z tego rynku. "Prawdziwa liczba może być znacznie wyższa, ponieważ duzi pracodawcy, w tym właściciel KFC, Yum Brands i Coca-Cola, nie potwierdzili, czy nadal wypłacają pensje pracownikom" - podkreśliła gazeta. Mer Moskwy, Siergiej Sobianin, powiedział, że wśród pracowników firm z kapitałem zagranicznym w stolicy Rosji "około 200 tys. osób jest zagrożonych utratą pracy". Dodał wówczas, że władze zatwierdziły plan wsparcia o wartości 3,36 mld rubli (41,4 mln dolarów) dla osób, którym zagraża zwolnienie. Dziennik zwrócił uwagę, że firm zatrudniające przede wszystkim pracowników umysłowych przenoszą swój personel do innych krajów; zwolnienia będą dotyczyć przede wszystkim pracowników fizycznych.
Przedstawiciele firm nie wykazują optymizmu na temat swojej przyszłości w Rosji. Chip Bergh, dyrektor generalny Levi Strauss, powiedział w kwietniu, że przy obecnym rozwoju sytuacji "nie jest optymistą" i nie uważa, by w "najbliższym czasie" Levi's wrócił do pełnej działalności. Gazeta powołała się na na wyniki sondażu firmę konsultingową BCG (Boston Consulting Group), według których większość inwestorów uważa, że minie od dwóch do pięciu lat, zanim zachodnie firmy będą mogły wrócić do Rosji.
Financial Times rozmawiał z Peterem Findingiem, prawnikiem z firmy FisherBroyles, który ocenia, że pracodawcy prawdopodobnie będą raczej zwalniać nieaktywnych pracowników, niż kontynuować wypłacanie wynagrodzeń przez lata. "Byłoby to bardzo miłe, ale nieszczególnie komercyjne" - skomentował.
Chociaż obecne wydatki na pensje duże firmy mogą uważać za "stosunkowo niewielkie", to w dłuższej perspektywie będą one nie tylko "nieszczególnie komercyjne", ale mogą doprowadzić do bankructwa ich rosyjskich oddziałów. Z powodu sankcji i braku możliwości generowania dochodów na rynku rosyjskim, zachodnie spółki mogą być zmuszone do opłacania pracowników z rezerw swoich przedsiębiorstw na terenie Rosji.
"Będziemy świadkami wielu przypadków niewypłacalności i likwidacji firm w Rosji" - powiedział. "Teoretycznie, gdy rosyjski pracodawca jest w trakcie likwidacji, to ma obowiązek wypłacić pracownikom wynagrodzenia, zanim to nastąpi. Jeśli nie ma pieniędzy, nie może tego zrobić" - wyjaśnił Finding. Według dziennika przedstawiciele zachodnich firm obawiają się nie tylko strat finansowych, ale też tego, że Moskwa może również przejąć aktywa zachodnich firm w Rosji lub pozwolić na kradzież ich własności intelektualnej. Przypomniano, że w w marcu Kreml wprowadził prawo pozwalające na nacjonalizację w wypadku upadku danej firmy.
"Josh Gerben, amerykański prawnik zajmujący się znakami towarowymi, odkrył, że handlarze znakami towarowym (trademark squatters) już złożyli wnioski o wykorzystanie logo przypominających te z McDonald's, Coca-Coli i innych zachodnich marek" - twierdzi gazeta.
Financial Times wskazał, że na rozpoczęcie masowych zwolnień będzie miała wpływ zachodnia opinia publiczna. Według Laury Marie Edinger-Schons, profesorki Uniwersytetu w Mannheim, presja społeczna będzie rosnąć wraz z przedłużającą się wojną i rosnącą liczbą dowodów na rosyjskie okrucieństwa.
Czytaj również: Cios w lukratywny biznes Putina! Tiffany i Pandora przestały sprowadzać krwawe diamenty
Sceptyczny wobec tego stanowiska jest anonimowy ekspert ds. restrukturyzacji. Według niego pomimo siły zachodniej opinii publicznej, "duża część firm wierzy, że nastąpi jakiś zwrot". Dodał, że likwidacja miejsc pracy prawdopodobnie utwardzi nastroje wewnątrz Rosji przeciwko Zachodowi. "Zostanie to wykorzystane jako narzędzie polityczne przez rząd rosyjski, aby powiedzieć: spójrzcie na te zachodnie firmy, którym nie powinniśmy byli ufać " - skomentował.
Według gazety największa liczba osób w Rosji pracuje dla McDonald's - to ok. 62 tys. ludzi. Na drugim miejscu znajduje się Renault (ok. 42 tys.). Dalej plasują się m.in. Ikea i Societe General (każda firma zatrudnia po ok. 15 tys. osób), Inditex (ok. 9 tys.) czy Carlsberg (ok. 8,4 tys.).